Cztery tygodnie w Zakopanem
Początek mojego, prawie miesięcznego, wyjazdu do Zakopanego był słoneczny. Rano zdarzał się przymrozek, ale w dzień można było chodzić tylko w polarze. Czyste powietrze zachęcało do fotografowania.
Listopadowe wędrowanie ma tę zaletę, że góry są praktycznie puste. Nawet nad Morskim Okiem było więcej orzechówek niż ludzi.
Przez większość mojego pobytu w dolinach wcale nie było śniegu. Nad potoczkami kwitły kaczeńce.
Moim największym wyczynem było wejście na Giewont, który o tej porze roku jest zupełnie pusty. Tylko kozice, spotkane na szlaku, patrzyły pytająco: "Co ty tutaj robisz?".
Przez miesiąc mojego pobytu w górach były tylko trzy dni deszczowe - może zła sława listopada jest lekko przesadzona? A może - po prostu - miałam szczęście. Pod koniec mojego wyjazdu spadł piękny, bielusieńki śnieg. I góry były też urocze. I chyba jeszcze cichsze.
Jedynym mankamentem takiego wyjazdu są wcześnie zapadające wieczory. Choć jak się wyjdzie rano, a w plecaku ma się czołówkę, to można się sporo nachodzić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)