Moje spotkanie z Bolkiem - cz. II

Na dole Magazynu Centralnego Manufaktury Bolesławiec wyeksponowano kolekcje wyrobów w zależności od rodzaju dekoracji. Można było się przechadzać wśród regałów i stołów z tysiącami przedmiotów w kilkudziesięciu wzorach. 




Przy wejściu wyeksponowano ceramikę najbardziej tradycyjną, czyli kropy, kropki i kropeczki: białe na granatowym tle,


duże i małe,




granatowe na białym tle,



wielokolorowe.


Były kropki z kwiatuszkami,



wisienkami i jabłuszkami.


Znaczną część ekspozycji zajmowały przedmioty zdobione w tzw. "pawie oko" z wariacjami w postaci szerokich lub wąskich listków.





Wśród zdobień nie zabrakło wzorów nawiązujących do motywów ludowych.




Były motywy roślinne, moją uwagę szczególnie zwróciły: maki,



drobne dzwonki,


bratki,



stokrotki.






Była ceramika z motywami spokojniejszymi: drobnymi bukiecikami,


dwukolorowymi zdobieniami.


Była ceramika z krzykliwymi, wielokolorowymi kwiatami.




Były motywy zwierzęce, a wśród nich: motylki,




kotki,


kogutki.


Była nawet ceramika biało-czerwona.



W sklepie spędziłam kilka godzin. W trakcie oglądania ekspozycji coraz to inna rzecz podobała mi się na tyle, aby chcieć się nią dłużej cieszyć. Odniosłam przedmioty wybrane na początku. A koszyk był prawie pusty.

Nie obyło się bez "telefonu do przyjaciela".
- Tyle tego tutaj jest. Co mam wybrać: kropki, kwiatki, kogutki czy może żaglówki?
- To może... żagłówki.



Wyszłam z wielkim pudłem zupełnie niepotrzebnych i do niczego mi nie pasujących rzeczy. Mimo że nie jestem fanką Bolesławca, zakupy były robione z wielką radością. 

Moje spotkanie z Bolkiem - cz. I

Czasami przychodzi człowiekowi ochota zrobić coś niesamowitego, szalonego, coś, czego w życiu jeszcze nie robił.



I właśnie mnie ostatnio dopadła taka chęć.


Inspiracją do "szaleństwa" było otwarcie Magazynu Centralnego Manufaktury Bolesławiec.




Nadmieniam. iż nie jestem fanką Bolesławca, nie lokuję pieniędzy w przedmiotach o znacznej wartości, nie gromadzę ładnych rzeczy, a przede wszystkim do niczego mi to nie pasuje. Ale co było robić? Nad "szaleństwem" nieprzewidywalnym trudno jest zapanować.







Pojechałam zobaczyć coś pięknego, nacieszyć oczy prawdziwie ręczną robotą, do tego polską, z długimi tradycjami.






Spotkanie z bolesławiecką ceramiką zaczęłam "od góry", gdzie wystawiono pojedyncze egzemplarze.





Na szczęście przestronne i wysokie wnętrza nie stwarzały warunków, aby czuć się jak "słoń w składzie porcelany". 


Obejrzałam wszystko dokładnie. Na półkach i stołach stały ogromne garnki, miski i tzw. "zapieki", różnego rodzaju pojemniki, dzbanki, dzbanuszki, mleczniki, talerze i cała masa kubków.


Niektórym przedmiotom przyglądałam się, długo zastanawiając się nad ich przeznaczeniem. (Na fotografii powyżej są osłony na chustecznik, poniżej - poidła dla kotów).


Oprócz pojemników, naczyń, łyżek, deseczek do krojenia, były też przedmioty służące tylko do ozdoby, żeby nie nazwać tego inaczej.






Zjawiskowe formy i wspaniałe malowidła na naczynia są doskonałą alternatywą dla minimalistycznych i pozbawionych artystycznej duszy czy charakteru masowo produkowanych artykułów, które w żaden sposób nie potrafią tchnąć życia w nasze wnętrza. Unikalna porcelana bolesławiecka to fantastyczna pamiątka z czasów naszych babć i prababć, a także doskonała forma prezentu, która może być przekazywana z pokolenia na pokolenie i stanowić rodzinną pamiątkę. Ceramika z Bolesławca przypomina o naszej historii i bogactwem wzorów przykuwa oko wywołując uśmiech na twarzy. [źródło]


Po czterdziestu minutach, niemalże dostając oczopląsu, wybrałam trzy rzeczy - wszak trzeba było sobie coś kupić na pamiątkę - i zeszłam na dół.

CDN