Listy od porywacza...

...a właściwie kartki pocztowe à la Jamie Reid:)

    

Pocztówki z pozoru prezentują się zupełnie niewinnie. Ot, zwykle kartki z Kętrzyna i okolic.

  

Na mapie miejsca, pamiętane z ponad dwudziestu lat żeglowania po Wielkich Jeziorach Mazurskich.

 

Ale już na odwrocie misternie wycinane i klejone literki, wręcz... rękodzieło artystyczne:)

 

Z dobrymi życzeniami, bo jakże mogłoby być inaczej:)

    


I z przestrogą na dobry początek dnia:)



Za wszystkie kartki pięknie dziękuję, Hebiusie:) Gdybyś kiedyś nie miał czegoś innego do roboty, klej te literki i wysyłaj do mnie. Obiecuję zachwycać się każdą pocztówką tak samo jak pierwszą:)

Jeszcze tylko na pocztówkach...

... świat jest taki, jaki by się chciało, żeby był. Dlatego wysyłamy je sobie. [Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli]

A jak świat na pocztówce nie jest taki jaki chcielibyśmy, żeby był, to zawsze można... przemalować:) Poniższa pocztówka jest tego najlepszym przykładem.
-Jakiego koloru jest kangoo S.? -Czerwonego. -Ooo, szkoda. -Dlaczego? -Mam przed sobą piękną kartkę, ale samochód jest żółty. - Żółty? Szkoooda...
I tym sposobem dostałam kartkę z żółtym autkiem i z przykazem, abym wysłała ją S. Kartka była piękna, trochę żal mi było się z nią rozstawać, ale skoro miałam ją wysłać S., to trzeba było dotrzymać obietnicy.
Po jakimś czasie w skrzynce pocztowej znalazłam kopertę, a w niej bardzo podobną (a właściwie tą samą)kartkę z dopiskiem: Niech Ci się leciutko jeździ jakimś Twoim autkiem, oczywiście w jedynym słusznym kolorze. Karoseria została pomalowana lakierem do paznokci, a wewnątrz były prześliczne piórka, zgubione na tę okoliczność przez jakąś karolinkę lub mandarynkę:)


A świat jest taki piękny, jaki chcę, żeby był na pocztówce:
- z szachownicą jesiennych pól,  wysłanej z Roztocza, przewędrowanego w dawnych, dobrych studenckich czasach wzdłuż i wszerz;


-  z Sandomierza, gdzie trzydzieści lat temu o tej porze byłam na zabawie andrzejkowej:);


- z Nałęczowa i Kazimierza Dolnego, miasteczek odwiedzanych przeze mnie od zawsze, z życzeniami herbaty u Dziwisza, spacerów nad Wisłą, czekolady w Faktorii, szarlotki u Eweliny i mnóstwa uśmiechu;


- i jeszcze raz z Kazimierza, którego nigdy dosyć z krótką relacją: Piękna pogoda, uśmiechnięte dusze, herbata u Dziwisza (tak!), za mało czasu... serdeczna pamiątka z KD.;

     

- ze Świętej Lipki, pamiętanej jeszcze z dzieciństwa, z rzeczowymi słowami na odwrocie: Bym więcej napisał, ale czasu brak:);


- z malowniczej wioseczki o nazwie Mięćmierz, z sympatycznym wierszykiem i dopiskiem: ...dwa aniołki P. i Grażyna w czasie najlepszej w naszym życiu podróży do Kazimierza. P.S. Tylko nie wynajmuj pokoju o spadzistych sufitach.;


- z Jeleniej Góry, a właściwie z Cieplic, gdzie spędziłam sześć lat temu urocze, zimowe trzy tygodnie.


I jeszcze pocztówka z miejsca, w którym do tej pory nie byłam. Tekst, wypisany na odwrocie, zaprasza, wabi, zniewala:  Piaszczyste plaże, słoneczna pogoda, piękna starówka Sozopola, romantyczne zatoczki w Kiten, dzikość przyrody rezerwatu Ropotamo, widowiskowe zachody słońca, soczyste owoce i warzywa i wiele innych musisz zobaczyć na własne oczy (spróbować).


Na koniec jeszcze słowa Hansa Christiana Andersena, zacytowane na pocztówce z Prowansji: Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu, jak rysunek Medei, który sprawia, że znów jesteś młody...


Pięknie dziękuję Grażynie, Orszulce, Hebiusowi, P., S. i T. za przepiękne pamiątki z podróży.

Gdyby zlikwidować kartki pocztowe...

... turystyka przestałaby istnieć, bo ludzie podróżują tylko po to, by przesłać pozdrowienia tym, którzy nie mogą się ruszyć z miejsca. [Emil Cioran]

Kilka dni temu wybrałam się w szaloną podróż tylko po to, by... zjeść szarlotkę w Murowańcu. Ale potrafię także pojechać kilkaset kilometrów w celu wysłania pocztówki. Oczywiście zdarzają mi się normalne wyjazdy - po prostu lubię wędrówki. Odziedziczyłam to po przodkach:)

W swoich zbiorach mam pocztówkę z początku lat pięćdziesiątych [Zakopane i Tatry Wysokie, Widok z Kozińca, Czytelnik, zam. 2 X 1950 r.], wysłaną do mojej babci z dopiskiem: "Serdeczne pozdrowienia zasyła wam syn z Zakopanego. Wysyłam jadąc kolejką na Kasprowy Wywierch. Dn. 29. 5. (8.?)". [pisownia oryginalna]


Chcąc uświetnić zbliżające się 115. urodziny pocztówki (nazwa wymyślona przez Henryka Sienkiewicza), kupiłam poniższą kartkę [Tatry, Hala Gąsienicowa]. Na odwrocie oprócz serdecznych pozdrowień dopisałam: "Serdeczne pozdrowienia z Tatr przesyła córka. Wjechałam na Kasprowy Wierch kolejką. W górach już zima:) Zakopane, 21 XI 2015 r."


Podróżować to wyjechać z domu,
Przebrać się za szaleńca,
Mówiąc wszystko i nic na pocztówce.
Spać w nieswoim łóżku,
Czuć, że czas się kończy,
Podróżować to wracać.
[Gabriel García Márquez]

Natknęłam się kiedyś w sieci na powyższe słowa wraz z prośbą o przetłumaczenie na język hiszpański. Odpowiedź można przeczytać tu. Poniżej (tak na wszelki wypadek:) wiersz w oryginale, a przy okazji w języku angielskim. źródło]

Viajar es marcharse de casa,
es dejar los amigos
es intentar volar;
volar conociendo otras ramas
recorriendo caminos
es intentar cambiar.

Viajar es vestirse de loco
es decir "no me importa"
es querer regresar.
Regresar valorando lo poco
saboreando una copa,
es desear empezar.

Viajar en sentirse poeta,
escribir una carta,
es querer abrazar.
Abrazar al llegar a una puerta
añorando la calma
es dejarse besar.

Viajar es volverse mundano
es conocer otra gente
es volver a empezar.
Empezar extendiendo la mano,
aprendiendo del fuerte,
es sentir soledad.

Viajar es marcharse de casa,
es vestirse de loco
diciendo todo y nada en una postal.
Es dormir en otra cama,
sentir que el tiempo es corto,
viajar es regresar.
l
Travelling is leaving home,
parting with friends
it’s trying to fly;
to fly along new routes
crossing paths
it is trying to change.

Travelling is dressing crazy
it’s saying “I don’t care”
it’s wanting to go back.
To return appreciating the small things
sipping a drink,
it’s wanting to begin. 

Travelling is feeling like a poet,
writing a card,
it’s wanting to hug.
Embracing in a doorway
longing for calm
it’s stopping to kiss.

Travelling is to become worldly
it’s to meet other people
it’s to return to the beginning.
It’s to start offering a hand,
learning from the strong,
it’s to feel solitude. 

Travelling is leaving home,
it’s dressing crazy
saying everything and nothing in a postcard.
It’s sleeping in another bed,
it’s feeling that time is short,
travelling is to go back.

P.S. Bardzo lubię otrzymywać pocztówki:)

Pan Samochodzik i slow driving_2

Piękne, jesienne popołudnie. Co prawda, nie tak urocze jak opisywany wcześniej poranek, ale i tak jest dobrze:) Wsiadam do auta, gdzie każdy centymetr kwadratowy tapicerki świadczy o jego długoletniej historii. Silnik buczy (a raczej grzmi) jak w odrzutowcu. Trasa prowadzi drogą, którą najlepiej scharakteryzować następująco: niezależnie od kierunku poruszania się, zawsze jeździ się lewą stroną jezdni, gdyż po prawej stronie są same dziury. Dziury nie stanowią jednak przeszkody do rozwinięcia dość dużej prędkości. Taki sposób przemieszczania się nikomu nie przeszkadza, bo najczęściej nie ma tu żywego ducha. 


Patrzę przez szybę na złote o tej porze brzozowe lasy, zielonkaworude pola i łąki lecz nagle... kolejna dziura, której nie dało się w porę ominąć. Po chwili w ryk silnika wplata się zupełnie nowy dźwięk. -Coś dudni w bagażniku. -Nic nie słyszę. -Ale ja słyszę, dudni coraz mocniej. -Nieee, to pewnie plastikowe butelki. -Butelki by tak klekotały? -Na pewno to tylko butelki. -Ale ja słyszę jakiś metalowy zgrzyt. -Ale ja nic nie słyszę. I rozmowa toczy się tak przez najbliższe 20 minut. 
Po przyjeździe na miejsce i otworzeniu bagażnika okazało się, że to ja miałam rację. Mizerna jednak to pociecha w obliczu dziury w nadwoziu o przekroju słoika po ogórkach. Wokół jakieś kawałki przerdzewiałej blachy. Coś się popsuło, urwało, jakaś tuleja, amortyzator albo inna mała wredna cześć. Próba naprawienia tego we własnym zakresie nie wchodzi w rachubę. Rany, ale przygnębiający widok, a przede mną jeszcze 60 km do przejechania. 
Z duszą na ramieniu, a właściwie z głową w ramionach ruszam powolutku. W mózgu przewalają się najczarniejsze myśli. Jadę przez region, gdzie wioska od wioski daleko, rzadko ktoś przejedzie drogą, za to często nie ma żadnego zasięgu telefonicznego. Tylko siąść i płakać. A właściwie jechać i płakać. Ja nie płaczę, bo muszę dojechać, ale głowę wtulam w ramiona coraz bardziej. Nie patrzę na krajobraz, oglądam się do tyłu, czy przypadkiem nie gubię żadnych części. Nie przyglądam się chmurom, spoglądam za to we wsteczne lusterko, czy przypadkiem za samochodem nie ciągnie się chmura dymu.
Czysta przyjemność z jazdy? Jak można odczuwać przyjemność, gdy w mózg wwierca się dźwięk porównywalny do zgrzytu skrzynki gwoździ wrzuconych do pralki nastawionej na pełne obroty podczas odwirowywania?
Gdy jadę po odcinkach jezdni (dlaczego ich tak mało), na których stosunkowo niedawno połatano dziury, to jeszcze mogę rozwinąć prędkość ok. 50 km/h. Gdy jadę po jezdni, gdzie więcej dziur niż asfaltu, to staram się utrzymać prędkość ok. 20 km/h. Wydaje mi się, że wtedy mniej zgrzyta, buczy, dźwięczy. I tylko ta myśl, żeby auto nie rozleciało się na drobne kawałki w miejscu, w którym nie przemyka się nawet pies z kulawą nogą.


Docieram do domu szczęśliwie. Auto wytrzymało wszelkie wyboje, nierówności jezdni i dziury. Średnia prędkość jazdy wynosiła ok. 30 km/h - prawdziwa podróż typu slow:) Niestety nie było możliwości podziwiać krajobrazu, cieszyć się bliskością natury i pięknem przyrody, rozkoszować się samą podróżą.

Noc. Może coś na zrelaksowanie się? Jakiś nokturn Chopina, albo etiuda E-dur op. 10 nr 3? Pamiętam w czasach studenckich, gdy jeszcze słuchałam muzyki,  płytę (winylową) pt. "Marek i Vacek grają utwory romantyczne", na której było nagranie tego utworu w aranżacji Marka Tomaszewskiego i Wacława Kisielewskiego. [źródło]


Przeżycia tego dnia zaowocowały mocnym postanowieniem wzbogacenia treści ogłoszenia o moim wymarzonym, czerwonym samochodziku:)

OGŁOSZENIE
Z powodu chęci dotarcia do ciekawych miejsc, jazdy, będącej celem samym w sobie, podziwiana przy okazji krajobrazów, cieszenia się bliskością natury i obcowania z przyrodą, chętnie przygarnę wehikuł. Nie musi być w zupełności taki jak pojazd Pana Samochodzika. Może mieć automatyczną skrzynię biegów i może palić tylko 3 l/100 km. Zrezygnować mogę z amfibii oraz z kilku innych patentów, ale jestem na 200% pewna, że w pakiecie z autkiem potrzebuję OZSNS (Osoby Znającej Się Na Samochodach:)))

Jednym z ciekawych miejsc, do których chciałabym dotrzeć jest Poturzyn, mała miejscowość na Lubelszczyźnie, związana z Fryderykiem Chopinem i jego przyjacielem Tytusem Woyciechowskim. To tu własnie jechał dyliżansem pocztowym latem 1830 r., zatrzymując się po drodze w Krasnymstawie.
Pojedziemy na Hrubieszów, czyli z Krasnegostawu przez Wojsławice starym handlowym szlakiem. To najprawdopodobniej trasa podróży Chopina - potwierdza mieszkający w Krasnymstawie Mariusz Dubaj (kompozytor, teoretyk muzyki, pianista). Musiał jechać przez Wojsławice, a nie przez Zamość, bo było bliżej.[źródło]


Do Poturzyna mam przez miedzę, tylko kilkadziesiąt kilometrów (na Majorkę mam prawie 3000 km), ale układ dróg i połączenia komunikacji publicznej są tak niekorzystne, że czas jazdy wynosi od 4 do 12 godzin (to tyle samo, co lot do Palmy z ośmiogodzinnym czekaniem na połączenie w Brukseli). Sytuacja inaczej by się przedstawiała, gdybym miała samochód:)

P.S. Ciekawi mnie, do którego z miejsc, związanych z Chopinem, dotrę wcześniej:)

Pan Samochodzik i slow driving

W przypadku slow drivingu jazda jest celem samym w sobie. Pasjonaci tej filozofii często wybierają trasy widokowe, by móc podziwiać pejzaże i cieszyć się bliskością natury. Nie spieszą się – gdy tylko zechcą, mogą się zatrzymać, podziwiać piękno przyrody, zjeść coś w miejscowej restauracji czy poznać bliżej lokalny koloryt miejsca, przez które właśnie przejeżdżają. [źródło]

Piękny, jesienny poranek. Wsiadam do czyściutkiego autka z dokładnie umytymi szybami. Silnik szemrze tak cichutko, że czasami zapominam, iż jest włączony. Wybór trasy nie nastręcza żadnych problemów - oczywiście droga, po której prawie nikt nie jeździ. Wzdłuż ciągną się złote o tej porze brzozowe lasy, zielonkaworude pola i łąki, gdzieniegdzie przysiadły małe wioseczki. Jak ja lubię tak podróżować:) Prędkość dostosowana do przepisów i moich umiejętności:) Nikomu to nie przeszkadza, nikt na mnie nie trąbi. Żyć nie umierać:) Czysta przyjemność z jazdy. Jest nawet czas na przyjrzenie się chmurom.


W zwykłą pracę silnika wdaje się jakiś szmer. Oczywiście nic niepokojącego nie słyszę. Ot, jakby mały listeczek zaplątał się pod maską na moment i trzepocze, poruszany pędem powietrza.
Trasa podróży wiedzie obok znajomego warsztatu samochodowego. Może wstąpić na przegląd? Potrwa to przecież tylko chwilę...
A u mechanika... slow life, wszystko się sprawdzi, wszystko się naprawi, wszystko się zrobi... Tylko najpierw trzeba skoczyć po bułki, następnie napić się kawy. - Może pani usiądzie? - Nie, dziękuję, postoję, przecież to tylko malutki przegląd... No i stoję tak, wodząc wzrokiem po różnych ustrojstwach, komputerach i samochodach o nadwoziu wyższym ode mnie. Ile tu maszyn, urządzeń, podnośników i... bałaganu. Pewnie tak musi być... -Do czego ta rura? -Rany, do zasysania spalin? A to sprytne:)
Mechanik powoli zjadł bułkę, napił się kawy, burknął coś niezrozumiale pod nosem. Otworzył w końcu pokrywę silnika :-), podłączył komputer i... zawołał innego pracownika.
Po pół godzinie już trzech coś majstrowało, nachylając się z poważnymi minami. Czymś psikali, czegoś szukali. Zastanawiające jest to, że wcale im nie przeszkadzał mój wzrok, skupiony na ich rękach.
Po jakim czasie właściciel zakładu zadecydował, że powinno działać. -Proszę przejechać 10 km, po powrocie sprawdzi się "coś tam coś tam"... (nawet, gdyby mówił wyraźniej i tak bym nie zrozumiała, co powiedział:).
Po przejechaniu 10 km autko znów staje przed warsztatem. -Było 10 km? -Tak, było. -W jedną stronę? -A mówił pan, że ma być w jedną? -Trzeba przejechać 10 km w jedną stronę i wtedy sprawdzi się "coś tam coś tam".
Piękne, jesienne krajobrazy sprawiają, że podróż nie nuży się. Są tylko obawy, że autko przejedzie albo za mało, albo za dużo (w sumie zrobiło ok. 35 km). Jest też myśl, aby wcale nie wracać do mechanika:) W końcu spokojnie by się tej kawy napił.
Po kolejnym zjawieniu się w warsztacie samochód został podłączony znów do komputera. Mechanik "coś tam coś tam" sprawdził. - Powinno być dobrze, ale kto to wie? To loteria, albo będzie działało, albo nie - rzekł, inkasując pieniądze.


Powrotna droga znów tą samą trasą. Samochód, jakby wdzięczny za okazane zainteresowanie, pozwala na prowadzenie jeszcze łatwiej niż do tej pory. Przepiękne, jesienne krajobrazy. I pomysł na zatrzymanie się w ulubionej knajpce. Ot, tak na chwilę, na wypicie filiżanki gorącej herbaty. A tam miła niespodzianka - niesamowity aromat rozchodzący się po całym wnętrzu... Skończyło się na zjedzeniu tak pysznego dania, że nie jestem w stanie w żaden sposób opisać jego smaku:)
Jazda samochodem jako cel sam w sobie, podziwianie krajobrazu, cieszenie się bliskością natury i pięknem przyrody. Bez pośpiechu, z zatrzymaniem się, by zjeść coś dobrego i napić się herbaty. Wszystko w tej podróży było - nawet poznanie lokalnego kolorytu miejsc, przez które prowadziła trasa. A trasa była nie byle jaka - to fragment dawnego traktu ruskiego Warszawa - Kijów, z małym miasteczkiem o nazwie Krasnystaw po drodze.

Czy ktoś z Szanownych Czytelników wie, że 13 lipca 1830 r. w budynku poczty konnej w Krasnymstawie nocował Fryderyk Chopin? Budynek jest jednym z niewielu zachowanych tego typu obiektów w Polsce. Na jego ścianie od niedawna widnieje tablica upamiętniająca pobyt kompozytora.

Ciekawym i wartościowym zabytkiem Krasnegostawu jest budynek królewskiej poczty konnej. (...)
Pocztmat Krasnostawski był jednym z ważniejszych na trakcie „ruskim”. Kiedy jednak powstał budynek znajdujący się na ulicy Okrzei 1 - nie wiadomo, z pewnością jest to przykład budownictwa pocztowego z początku XIX wieku. Wiadomo też, że budynek znajdował się w tym miejscu przed 1815 rokiem. Obiekt ten ustawiony kalenicowo do wiodącego z Lublina głównego traktu, zbudowany z opoki, parterowy z mieszkalnym poddaszem i dwuspadowym wysokim dachem z naczółkami i silnie wysuniętym okapem mieścił niegdyś w sobie m. in. pokój ekspedycji, dla podróżnych, kuchnię ze spiżarnią oraz mieszkanie pocztmagistra. Dla pasażerów jak i obsługi zapewne były wykorzystywane pomieszczenia mieszkalnego poddasza. [źródło]

Fotografia budynku z 1932 r. [źródło]

Krasnystaw. Budynek dawnej poczty konnej z białego kamienia, podmurowany tu i ówdzie cegłami
A.K.: Budynek jest zmieniony, zupełnie inny od tamtego, zwłaszcza okna, drzwi?... Chociaż? Te ciężkie, drewniane kute ćwiekami frontowe z drugiej strony mogą być oryginalne. Wnętrza są takie, jakie były za czasów Chopina, może częściowo lekko przebudowane. Widzę, że zostały zaadaptowane na sklepy, ale te facjatki na górze to takie były. Podróżni tu przyjeżdżali, przesypiali noc bez specjalnych luksusów i jechali dalej. Chopin musiał dojechać do Krasnegostawu normalną pocztą konną, a tutaj się przesiadał na tzw. ekstrapocztę, czyli na specjalnie wynajęty powóz, który go wiózł mniej uczęszczanym szlakiem.
M.D.: Dyliżans wyjeżdżał prawdopodobnie z tego właśnie podwórza, nie przypadkowo takiego olbrzymiego.
A.K.: Tu po lewej stronie, gdzie ten market, były stajnie. Pamiętam filmowałem je do dokumentu o Krasnymstawie w latach 90.
M.D.: Jako mieszkaniec tego miasteczka pamiętam, jak je rozebrano i wybudowano ten supermarket, nie były w dobrym stanie.
Nic nie wiemy o bagażu Fryderyka, ale mogły być w nim nuty...
M.D.: Myślę, że niewątpliwie miał nuty Koncertu e-moll pierwszej części, tym chciał się podzielić z Tytusem i może usłyszeć jakieś uwagi. Pomysł do drugiej części zrodził się sądzę na Ziemi Hrubieszowskiej.
"Warszawa, 10 kwietnia 1830 r. (...) Nie uwierzysz, jak mi stoisz w myśli przy każdym nieledwie uczynku. Nie wiem, czy to dlatego, żem się przy Tobie czuć nauczył, ale kiedy co piszę, rad bym wiedzieć, czy Ci się podoba, i zdaje mi się, że mój drugi Koncert e-moll poty w moim przekonaniu wartości mieć nie będzie, póki go Ty nie usłyszysz." [źródło]

Fotografia stajni z 1932 r. [źródło]

W połowie maja 1830 r. Fryderyk Chopin zwierzał się w liście Tytusowi Woyciechowskiemu [źródło]: 
„Adagio do nowego koncertu jest w E–dur. Nie ma to być mocne, jest ono więcej romansowe, spokojne, melancholiczne, powinno czynić wrażenie miłego spojrzenia w miejsce, gdzie stawa tysiąc lubych przypomnień na myśli”. 
W świat dźwiękowej magii przenosi część środkowa. W Larghetto – dookreślonym w partyturze, za przykładem Mozarta, nazwą Romancy – panuje duch rozmarzenia. (...) „Jest to dumanie w piękny czas wiosny, ale przy księżycu”. 

Zapraszam do wysłuchania fragmentu Koncertu e-moll Fryderyka Chopina, który, nocując w budynku poczty konnej w Krasnymstawie, w swoim podróżnym bagażu miał prawdopodobnie nuty tego utworu.

Koncert Nr 1 e-moll, op. 11 Romance; Larghetto; fortepian: Rafał Blechacz [źródło]

CDN

P.S. A na Majorce... Niebo jak turkus, morze jak lazur; góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. - tak napisał Fryderyk Chopin w liście do swojego przyjaciela Juliana Fontany w dniu 15 listopada 1838 r.

Krótkie wiadomości_2

Deszczowy, listopadowy poranek. Za oknem mglisto, szaro, wietrznie i...


- Jaka piękna pogoda, confetti deszczowe... Ale rześko.
- Tylko siedzieć przy kominku i popijać herbatę. Zaraz sobie zrobię. Lubię deszcz:)
- No właśnie, na to chcę cię nakierować :-)
- I udaje ci się to na 200%:) Piję teraz twoje zdrowie herbatą "Leśne marzenie".
- Do tego pasuje jakieś dobre ciastko. Ale i sama herbata jest ok.
- Mam ciastka:)
- Ha, to masz WSZYSTKO!
- Tak, prawie wszystko:)
- I do tego jakaś motoryczna muzyka :-)
- Co to znaczy "motoryczna muzyka"?
- Taka, która sama się nakręca, jak perpetuum mobile.
- Czy możesz w wolnej chwili podać jakiś przykład?
- Partity Bacha, etiudy Chopina lub smooth jazz z muzyki rozrywkowej, Karo Glazer "The magic of life", prawie wszystkie utwory Acoustic Alchemy, a zwłaszcza "Passion Play".
- Jesteś w transie?
- Wcale nie, tylko chcę odpowiedzieć rzetelnie.
- Pięknie dziękuję za rzetelną odpowiedź:)
- Proszę. Jutro przepytam z tych utworów :-)
- Ale ja się nie znam na muzyce.
- To nic. A jeśli chcesz się wyciszyć, to włącz sobie ballady i nokturny Chopina, odkryjesz w nich piękny styl brillante :-)

Długi, listopadowy wieczór... A może by tak posłuchać Koncertu fortepianowego f-moll op. 21 Fryderyka Chopina? [Larghetto, źródło]


Poniżej kilka ciekawostek na temat tego utworu [źródło].
Część druga Koncertu, słynne Larghetto, staje się jego częścią centralną. Można by powiedzieć, że cały utwór zawdzięcza mu rację istnienia. (...) O wejściu fortepianu Jarosław Iwaszkiewicz powiedział, że „brzmi jak otwarcie bramy do jakiegoś przybytku miłości i spokoju...”
„Bo ja już – może na szczęście – mam mój ideał, któremu wiernie, nie mówiąc z nim, już pół roku służę, który mi się śni, na którego pamiątkę stanęło adagio do mojego Koncertu...” [do Tytusa Woyciechowskiego, 3 października 1829].
Utwór zainspirowany uczuciem do Konstancji Gładkowskiej został wydany w parę lat później z dedykacją dla Delfiny Potockiej.

CDN

P.S. Dziś dostałam wiadomość, że lot w obie strony do Palmy na Majorce kosztuje tylko 166 zł.

Prezent na jesień


Mam dla ciebie
Czajnik
Do parzenia herbaty
Taki zwyczajny
Porcelanowy
W banalne wzory
Ty przecież
Tak lubisz
Jasne i dobre wiersze
Przepić łykiem
Ciemnej herbaty
Gdy przyjdą
Listopady



Wiersz Adama Ziemianina pt. "Prezent na jesień" według mnie doskonale wpisuje się w dzisiejszy wieczór. Za oknem monotonnie pada deszcz, wieje nieprzyjemny wiatr. Po prostu listopad...


W pokoju, rozświetlonym blaskiem świec, unosi się aromat herbaty "Jesienny wieczór", przywiezionej z mojej ostatniej podróży do Kazimierza Dolnego. Jest dobrze... Prawie dobrze.

Przez głowę przemykają luźne skojarzenia: chryzantema - fortepian - Chopin - Majorka. Chciałabym tam być. Patrzę na widokówkę, pisaną z Valldemossy z dopiskiem "To kolejne miejsce, które bardzo serdecznie Ci polecam." Dostałam niedawno wiadomość, że lot w obie strony do Palmy kosztuje tylko 207 zł. Powinnam tam teraz być.

„Jutro jadę do owego przecudnego klasztoru Valdemosa pisać w celi starego mnicha, co może miał w duszy więcej ognia jak ja i tłumił go, tłumił i gasił, bo miał go na próżno. - Myślę Ci moje Preludia i Balladę wkrótce posłać." Z listu do Juliana Fontany w Paryżu, Palma, 14 grudnia 1838 [źródło]

Fryderyk Chopin, Preludium e-moll Op.28 nr 4; Janusz Olejniczak [źródło]

Rany, ale przygnębiający utwór. Niepotrzebnie go słuchałam. Przepraszam za wyrażenie, ale teraz to tylko "się pochlastać"...


CDN

Operacja plastyczna?

Dylematy związane z podjęciem decyzji o konieczności poprawienia czegoś w swojej urodzie, zauważanie kolejnych oznak przemijania, myślenie o następnej operacji... Nieee, to ja już wolę chodzić po błocie:) Tak mniej więcej wyraziła swoje zdanie Grażyna w związku z pytaniem, będącym tytułem dzisiejszego wpisu.

Łaziłyśmy po błocie i kamienistych drogach polnych.



Wchodziłyśmy tam, gdzie wjeżdżać samochodem się nie dało.


Nie przeszkadzał nam deszcz ani tworzące się na drodze kałuże.


Zachwycałyśmy się jesienią, która tak pięknie pomalowała drzewa:)



Podziwiałyśmy majestatyczne ruiny zamku w Kazimierzu Dolnym



i Janowcu na przeciwległym brzegu Wisły.


Odwiedziłyśmy ruiny domu na Albrechtówce, sprawdzając przy okazji co się zmieniło od mojej ostatniej wizyty.


Oddałyśmy się niesamowitej atmosferze wąwozu lessowego Korzeniowy Dół, zadziwiając się potęgą natury.



Odpowiedziałyśmy twierdząco na pytanie Czy widziałeś dziś niebo?, znajdując przy okazji dziurę w chmurach.

Dałyśmy sobie czas na zamyślenie.


Usiadłyśmy na chwilę pod czereśnią, będącą drzewem kobiet (o jej dobroczynnych właściwościach pisałam w poście Jeśli chcesz być piękna i bardziej kobieca...).


Pozwoliłyśmy sobie  na zjedzenie białych bułek z dużą ilością pysznego schabu domowej roboty.


Wykonałyśmy w trakcie wędrówki po okolicach Kazimierza Dolnego setki fotografii. Te najpiękniejsze można obejrzeć na blogu I tu i tam....Y aqui y alla, prowadzonym przez Grażynę.

Przy okazji bardzo dziękuję Grażynie i P. za wspólny wyjazd do Kazimierza Dolnego:) Było pięknie:) Dodam jeszcze, tłumacząc dlaczego powyższy tekst dotyczy tylko Grażyny i mnie, że P. nie potrzebuje czynić żadnych zabiegów podtrzymujących urodę. A poza tym mężczyźni inaczej się starzeją:) Albo nie starzeją się wcale:)

A co ja odpowiem na pytanie zawarte w tytule? Każdy może radzić sobie z upływem czasu na swój własny sposób. Robienie tego, co sprawia przyjemność, przebywanie w sympatycznym towarzystwie, radość, którą daje obcowanie z przyrodą, zachwyt nad światem, a także serdeczny śmiech na niektórych mają zbawienny wpływ i pozwalają zachować jeśli nie młodość, to pogodę ducha:) Ech, wędrowania mi trzeba...

P.S. Ci, którzy osobiście znają Grażynę, na pewno potwierdzą skuteczność chodzenia po błocie:)