Polskie Radio - Regionalna Rozgłośnia w LublinieRadio Lublin S.A.
Zespół Radia Lublin z przyjemnością informuje, że został rozstrzygnięty konkurs żeglarski dla słuchaczy audycji "Razem bracia do lin", emitowanej przez naszą Rozgłośnię.W ocenie Komisji Konkursowej odpowiedzi Pani zyskały najwyższe uznanie; oznacza to, iż przyznajemy Pani główną nagrodę w postaci rejsu żeglarskiego na jachcie "Roztocze" po Bałtyku w dn. 3 - 15.08.1996 r.Zapraszamy na uroczyste wręczenie tej nagrody, a przy tym na spotkanie z członkami naszego Zespołu, autorem audycji, armatorem i kapitanem jachtu dn. 20.06.1996 r. o godz. 14 - tej w budynku Radia Lublin przy ul. Obrońców Pokoju 2 w Lublinie.Gratulujemy i liczymy na niezawodną obecnośćPrezes ZarząduNaczelny RedaktorRadia Lublin S. A.Janusz Winiarski
Lublin, 1 czerwca 1996 r.
Proszę zwrócić uwagę na datę - ładny prezent dostałam z okazji Dnia Dziecka, prawda? Ale wszystko po kolei. Jak pisałam w poprzednim poście, w 1996 roku przygotowywałam się do egzaminu na sternika jachtowego. Przypadkiem T., natknąwszy się w "Dzienniku Wschodnim" (lokalnej gazecie) na ogłoszenie o konkursie marynistycznym, związanym z audycją "Razem bracia do lin", stwierdził: "Masz, coś dla ciebie". Zasady konkursu były proste, można o nich przeczytać w jednym z wycinków prasowych, który do tej pory posiadam:
... Radio Lublin SA oraz autorzy audycji "Razem bracia do lin", nadawanej w soboty o godzinie 11.30, ogłosili konkurs o nagrodę w postaci 2-tygodniowego rejsu po Bałtyku na jachcie pełnomorskim latem tego roku. Na pokładzie znajdą się osoby wyłonione spośród tych, którzy odpowiedzą prawidłowo na najwięcej z szesnastu pytań nadawanych pod koniec każdej audycji, a publikowanych także w każdą ostatnią sobotę miesiąca na łamach "Dziennika Wschodniego". Rozstrzygnięcie konkursu w maju. Odpowiedzi (...) nadsyłajcie w ciągu 4 tygodni od daty emisji (...).
Pytania w konkursie „Razem bracia do lin” były następujące:
- Co to są pływy i jakie pływy występują na Morzu Bałtyckim?
- Jakie jest zasolenie Bałtyku?
- Opisz jedną z wysp na Morzu Bałtyckim.
- Kim byli Bracia Witalijscy?
- Co to jest abrazja i gdzie jest największa na polskim wybrzeżu?
- Jakie jest najważniejsze wzniesienie na polskim wybrzeżu widziane z morza i jakie z tym miejscem wiążą się legendy?
- Jakie morze świata przypomina swym kształtem klęczącą kobietę i co o tym mówią mieszkańcy jego brzegów?
- Ile jest polskich latarni?
- W jakiej książce jest mowa o kapitanie Ahabie?
- Jaka książka opowiada o Wilku Larsenie?
- W której książce jest mowa o wieloletnim rozbitku i jego służącym Piętaszku?
- Jakie ryby wędrują z Bałtyku w górę polskich rzek?
- Jaka książka opowiada o lordzie Glenarvanie, Jakubie Paganelu, dwójce dzieci i jachcie Duncanie?
- Czym zapisał się w historii żeglowania Francis Chichester?
- Opisz pierwszy samotny rejs Polaka dookoła kuli ziemskiej.
- Jaką trasę przebył Joshua Slocum podczas swego rejsu dookoła świata? Przedstaw ją na mapce.
Nadmieniam, że w roku 1996 nawet mi się nie śniło o posiadaniu komputera, a tym bardziej o dostępie do internetu. Jedynymi książkami marynistycznymi, które posiadałam w swojej biblioteczce, były: "Dzieci kapitana Granta" Juliusza Verne'a, "Moby Dick" Hermana Melville'a i "Szaman Morski" Karola Borchardta. Z racji przygotowywania się do egzaminu na sternika miałam też, z trudem zdobytą, książkę Andrzeja Kolaszewskiego "Żeglarz i sternik jachtowy", ale akurat ona przy odpowiadaniu na pytania konkursowe nie przydała mi się wcale.
Z większością pytań poradziłam sobie w miarę sprawnie (szczególnie z tymi, które dotyczyły literatury marynistycznej, historii żeglugi czy też Bałtyku). Największą trudność przysporzyły mi dwa pytania: pyt. 4 i pyt. 8. Teraz wystarczy wpisać w wyszukiwarce Bracia Witalijscy i wyskakują tysiące odpowiedzi (podaję link dla osób zainteresowanych opowieściami o piratach klik). Nawiasem mówiąc (pisząc), niedawno ukazała się książka na ich temat pt. "Piraci północy", autorem której jest Dariusz Domagalski. Wtedy w dostępnych mi źródłach żadnej wzmianki na ich temat nie było. Pomogła mi, wspomniana w poprzednim poście, pani z LOZŻ-etu, której pragnę przy okazji kolejny raz gorąco podziękować za kilka kartek skserowanej książki zawierającej informację o piratach. Pytanie dotyczące latarni chyba przesądziło o zdobyciu przeze mnie głównej nagrody. Do latarni policzonych na wojskowej mapie (tak cichutko przyznam się, że mój kuzyn miał znajomości w Morskim Oddziale Straży Granicznej) dodałam jeszcze polską latarnię, ale nie na polskim wybrzeżu, tylko w Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Antarktydzie.
Pamiątki po udziale w konkursie to: kilkanaście taśm magnetofonowych z nagranymi audycjami radiowymi, kilka kartek z odpowiedziami konkursowymi (pisanymi jeszcze na maszynie), kilka kserówek, o których wyżej wspominałam, żółciutki sztormiak z napisem Radio Lublin, koszulka z logo audycji, rysunki przedstawiające stare żaglowce, m. in. kartka pocztowa z rysunkiem Marka Szurawskiego.
Pamiątki po udziale w konkursie to: kilkanaście taśm magnetofonowych z nagranymi audycjami radiowymi, kilka kartek z odpowiedziami konkursowymi (pisanymi jeszcze na maszynie), kilka kserówek, o których wyżej wspominałam, żółciutki sztormiak z napisem Radio Lublin, koszulka z logo audycji, rysunki przedstawiające stare żaglowce, m. in. kartka pocztowa z rysunkiem Marka Szurawskiego.
Cotygodniowe spotkanie z morzem na antenie przyciągnęło uwagę słuchaczy, którzy począwszy od stycznia odpowiadali na kolejno 16 pytań kończących każdą audycję. Radio Lublin ufundowało nagrodę w postaci żeglarskiego rejsu po Bałtyku. Laureatką konkursu została..., która wraz z ósemką słuchaczy z innych rozgłośni krajowych popłynie w sierpniu na jachcie "Roztocze" do Karlskrony, na Bornholm i do portów polskiego wybrzeża.
Na temat audycji i konkursu można przeczytać na stronie Fundacji Kultura Morska klik). Tu aż się prosi napisać coś na temat autora audycji, Marka Szurawskiego, ale osiemnastoletnia znajomość zobowiązuje do czegoś więcej niż kilka zdań - kiedyś napiszę o Nim osobny post.
Jak pisałam poprzednio, mój pierwszy rejs skończył się w Gdyni, ale ja nie opuściłam Roztocza. Zaczynałam swój kolejny dwutygodniowy rejs, który był nagrodą w konkursie. Tym razem załoga była mieszana. Oprócz mnie były jeszcze dwie dziewczyny, w tym wspomniana wcześniej Ania i dziewięciu kolegów żeglarzy (w tym A., A., K., M., T., W.). Kapitanem był Tadeusz Zawadzki, (na co dzień profesor doktor habilitowany, kierownik Zakładu Biofizyki UMCS), a I oficerem - Maciej Kwiatkowski (doktor inżynier, dyrektor Ogrodu Botanicznego w Lublinie). Znów byłam w wieku równym średniej arytmetycznej lat załogi, ale to jakoś już tak nie rzucało się w oczy. Poza tym, z wyjątkiem kadry oficerskiej, pozostali członkowie załogi w większości byli również zwycięzcami w konkursie - tak więc już było usprawiedliwienie dla mojej obecności na morzu.
II oficerem została Ania, a właściwie Anna Pięcińska, której nie tylko należy się oddzielny akapit, ale i oddzielny post. I będzie kiedyś taki post-pean napisany. Na razie nadmienię tylko, że jest to kolejna osoba, poznana osiemnaście lat temu, z którą przeżyłam od tamtego czasu niejedną przygodę i nadal mamy ochotę się spotkać i pogadać jak starzy Polacy. A na początku naszego wspólnego rejsu, gdy byłyśmy tylko we dwie na pokładzie (pewnie cała reszta załogi jadła kolację) zapytała mnie, czy nie czuję się nieswojo, że ona mi tak rozkazuje? Odparłam, że jest moim oficerem i dopóki wie więcej na temat żeglugi niż ja, to nie ma problemu. A zresztą, gdyby było coś nie tak, to po prostu jej (jako starsza o lat kilkanaście) o tym powiem. A teraz? A teraz Ania zaprosiła mnie właśnie na jeden ze swoich "Rejsów z Kulturą" (to stąd banerek na bocznym pasku).
Teraz czas na trochę informacji o rejsie. Mimo, że odbywał się na tym samym jachcie, w tym samym niemalże czasie, na tym samym akwenie, był zupełnie inny. I to nie tylko dlatego, że w kingstonie już nie było worków z ziemniakami (okazało się, że całkiem nieźle funkcjonuje) Po podziale na wachty (zostałam przydzielona do II, koję miałam tę samą) nastąpiło zaprowiantowanie, zrobiliśmy klar na pokładzie i... wypłynęliśmy z portu. Można by było pokusić się o sprawdzenie jaki to był dzień tygodnia, ale mogę się założyć, że sobota. Otóż jeden z przesądów żeglarskich mówi o tym, że nie wypływa się w piątek (z powodu śmierci Jezusa), nie wypływa się też w poniedziałek (gdyż wtedy Judasz się powiesił). Nie wszędzie tak jest, np. Hiszpanie większość rejsów rozpoczynają właśnie w piątek (na pamiątkę wyprawy Krzysztofa Kolumba). Płynęliśmy w kierunku Gotlandii, oczywiście choroba morska znowu dała się mi we znaki, ale to już nie było tak uciążliwe. Poza tym do menu, oprócz skórki chleba, weszła kaszka "sztormowa" i kisiel - czyli coś, co smakuje w dwie strony tak samo - tak przynajmniej twierdziła Ania.
II oficerem została Ania, a właściwie Anna Pięcińska, której nie tylko należy się oddzielny akapit, ale i oddzielny post. I będzie kiedyś taki post-pean napisany. Na razie nadmienię tylko, że jest to kolejna osoba, poznana osiemnaście lat temu, z którą przeżyłam od tamtego czasu niejedną przygodę i nadal mamy ochotę się spotkać i pogadać jak starzy Polacy. A na początku naszego wspólnego rejsu, gdy byłyśmy tylko we dwie na pokładzie (pewnie cała reszta załogi jadła kolację) zapytała mnie, czy nie czuję się nieswojo, że ona mi tak rozkazuje? Odparłam, że jest moim oficerem i dopóki wie więcej na temat żeglugi niż ja, to nie ma problemu. A zresztą, gdyby było coś nie tak, to po prostu jej (jako starsza o lat kilkanaście) o tym powiem. A teraz? A teraz Ania zaprosiła mnie właśnie na jeden ze swoich "Rejsów z Kulturą" (to stąd banerek na bocznym pasku).
Teraz czas na trochę informacji o rejsie. Mimo, że odbywał się na tym samym jachcie, w tym samym niemalże czasie, na tym samym akwenie, był zupełnie inny. I to nie tylko dlatego, że w kingstonie już nie było worków z ziemniakami (okazało się, że całkiem nieźle funkcjonuje) Po podziale na wachty (zostałam przydzielona do II, koję miałam tę samą) nastąpiło zaprowiantowanie, zrobiliśmy klar na pokładzie i... wypłynęliśmy z portu. Można by było pokusić się o sprawdzenie jaki to był dzień tygodnia, ale mogę się założyć, że sobota. Otóż jeden z przesądów żeglarskich mówi o tym, że nie wypływa się w piątek (z powodu śmierci Jezusa), nie wypływa się też w poniedziałek (gdyż wtedy Judasz się powiesił). Nie wszędzie tak jest, np. Hiszpanie większość rejsów rozpoczynają właśnie w piątek (na pamiątkę wyprawy Krzysztofa Kolumba). Płynęliśmy w kierunku Gotlandii, oczywiście choroba morska znowu dała się mi we znaki, ale to już nie było tak uciążliwe. Poza tym do menu, oprócz skórki chleba, weszła kaszka "sztormowa" i kisiel - czyli coś, co smakuje w dwie strony tak samo - tak przynajmniej twierdziła Ania.
W trakcie rejsu odwiedziliśmy (znane mi już z poprzedniego rejsu) Visby, zwane miastem róż i ruin (polecam ciekawą stronę i ciekawe zdjęcia). Oprócz spaceru wąskimi ulicami, przy których stały domki malowniczo oplecione różami, zwiedziliśmy piękny ogród botaniczny - jakby mogło być inaczej, kiedy miało się takiego I oficera. Kolejny port to Karlskrona z wieloma atrakcjami, wśród nich słynny drewniany Kościół Admiralicji, pomalowany na charakterystyczny w Szwecji czerwony kolor. Oczywiście prawie cała załoga ma pamiątkowe zdjęcie z figurą żebraka Rosenboma. Przypominam sobie, że w kościele zaskoczyła mnie możliwość wysłuchania opowieści przewodnika nagranej po polsku (trzeba było tylko wcisnąć odpowiedni guziczek).
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Bornholm, który od tamtej pory jest moją ulubioną wyspą na Bałtyku. Po zacumowaniu w porcie w Rønne (pamiętam łazienki, w których trzeba było wrzucić monety, aby popłynęła woda z prysznica, wszyscy popędzili zwiedzać miasteczko. Zostałam na pokładzie, aby pilnować jachtu. Po pewnym czasie zobaczyłam kapitana jak, ostrożnie idąc, niósł coś ze sobą. Co się okazało? Poszedł do jakieś wędzarni śledzi (w końcu to był Bornholm - wyspa z nich słynąca) i smutno mu się zrobiło, że ja tak sama na tym pokładzie siedzę. No i kupił mi te śledzie z jakąś sałatką. Sałatka była pyszna, śledzie pewnie też - dla kogoś, kto lubi śledzie i to w dodatku wędzone. A ja nie jadam śledzi - NIGDY W ŻYCIU - wtedy to był ten jeden jedyny wyjątek potwierdzający regułę. Następnego dnia zwiedziliśmy ruiny twierdzy Hammershus, największe w tej części Europy. Mam kilka bardzo ładnych fotografii z tej wycieczki, m. in. jakieś głazy, na których siedzę na tle morza i nieba, a w dali... samotny biały żagiel. Z Bornholmem mam też wspomnienia związane z przeszkodami nawigacyjnymi: albo nie taki wiatr, albo jakieś sieci rybackie, które trudno dostrzec w nocy, albo za blisko światła Christiansø - czyżby jakieś przekleństwo "Diabelskiej Wyspy"?
Ostatnim portem, do którego zapłynęliśmy, był Kołobrzeg ze słynną latarnią morską. Jak siebie znam, na pewno ją zwiedziłam (choć tego teraz nie pamiętam) - w końcu latarnie są mi bliskie (pytanie nr 8). Nooo, czasy się zmieniły. Teraz można kliknąć na stronę Latarnie morskie nad Bałtykiem i wszystko się wie. Wtedy, gdyby nie pogranicznicy, musiałabym chyba sama iść brzegiem morza i liczyć te latarnie. Pamiętam za to, że nagrano z nami audycję radiową w Radiu Kołobrzeg. Opowiadaliśmy o konkursie i rejsie.
W przeddzień zakończenia rejsu, przy kei w Świnoujściu, odbył się wieczór kapitański, a że II oficerem była Ania, która słynna jest z tego, że wspaniale i wymyślnie gotuje, wieczór był bardzo udany. Mój drugi w życiu rejs skończył się 15 sierpnia 1996 r. (trasa 670 Mm, na morzu 160 godz.). Żeglowanie po Bałtyku tak mi się spodobało, że wraz z zejściem na ląd zaczęłam planować już kolejną wyprawę, tym razem chciałam popłynąć na Morze Północne do Bergen.
Wśród rejsowych pamiątek są: fotografie (tym razem mam ich 21 sztuk, w tym część podarowanych przez Anię i A., kilka folderów ze Szwecji, zaświadczenie na starej, opalanej świeczką, mapie, które mówi, że jestem prawdziwym dzieckiem Neptuna i zasługuję na miano Starego Wilka Morskiego, kartkę wysłaną do rodzinnego domu z zapisem:
Gdynia, 3.08.1996 r. ... jest b. dobrze. Podoba mi się tutaj, pogoda nadal dopisuje. Właśnie zaczynam drugi rejs - pierwszy był naprawdę udany.
Mam również, podarowane przez Anię, pięknie oprawione zdjęcie Roztocza, robione koło Visby, ale Ania (po przeczytaniu poprzedniego postu) stwierdziła, że nie może patrzeć na te stare fotografie i przesłała mi zdjęcia bardziej współczesne. Dzięki temu można obok zobaczyć rufę jachtu, na którym trzy razy udało mi się pożeglować po Bałtyku. Wielkie dzięki, Aniu.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć jak się pływa na Roztoczu, to polecam filmik znaleziony w internecie (klik).
P.S. Drodzy Czytelnicy, na ile konkursowych pytań odpowiedzielibyście, ale - żeby były równe szanse - bez pomocy "wujka Google"?
Z audycją "Razem bracia, do lin!" Marka Szurawskiego związana jest śmieszna historia. Jak już wspomniałam wyżej, była nadawana o godz. 11.30 w soboty (a mnie w tym czasie często nie było w domu - kurs żeglarski w Lublinie). Na szczęście była powtarzana - w niedzielę o godz. 5.00. Najlepszym rozwiązaniem wydawało się nagrywanie jej na taśmę magnetofonową. Moi ulubieni Sąsiedzi posiadali takie ustrojstwo, które można było zaprogramować na określony czas. Tak więc prosiłam sąsiedzkie dzieci o nagrywanie. Najmłodsze Dziecko, A., która wtedy miała ok. 6 lat, zapytała mnie kiedyś: "Ciociu, co to są te romboły?". Otóż w piosence, śpiewanej na początku audycji, występują takie słowa: "jeszcze tylko rumu łyk...". Wykonawcy śpiewali - jak śpiewali, doszły do tego trzaski radiowe, a Dziecko nie wiedziało, co to rum. No i zamiast "RU-MU-ŁYK" wyszło "ROM-BO-ŁY".
Z audycją "Razem bracia, do lin!" Marka Szurawskiego związana jest śmieszna historia. Jak już wspomniałam wyżej, była nadawana o godz. 11.30 w soboty (a mnie w tym czasie często nie było w domu - kurs żeglarski w Lublinie). Na szczęście była powtarzana - w niedzielę o godz. 5.00. Najlepszym rozwiązaniem wydawało się nagrywanie jej na taśmę magnetofonową. Moi ulubieni Sąsiedzi posiadali takie ustrojstwo, które można było zaprogramować na określony czas. Tak więc prosiłam sąsiedzkie dzieci o nagrywanie. Najmłodsze Dziecko, A., która wtedy miała ok. 6 lat, zapytała mnie kiedyś: "Ciociu, co to są te romboły?". Otóż w piosence, śpiewanej na początku audycji, występują takie słowa: "jeszcze tylko rumu łyk...". Wykonawcy śpiewali - jak śpiewali, doszły do tego trzaski radiowe, a Dziecko nie wiedziało, co to rum. No i zamiast "RU-MU-ŁYK" wyszło "ROM-BO-ŁY".
Wiesz czytając pytania, już przyszło mi do głowy, że odpowiedz taką na sto procent ,to znam na pytanie 11 ,Robinson Crusoe. 12 to chyba jesiotry . No i mogłabym opisać wyspę Wolin . No to było by na tele ;)
OdpowiedzUsuńZapomniałam ci pogratulować wspaniałej nagrody i rozległej wiedzy .
UsuńTytuł mnie oszukał ,myślałam że nagroda to nówka nie śmigana ;)
Z Robinsonem masz rację.
UsuńCo do pytania 12, to oprócz jesiotrów wymieniłam takie ryby jak: paprosz, aloza, łosoś, troć, pstrąg tęczowy, sieja, ciosa, certa, węgorz. Dopisałam jeszcze ryby słodkowodne, które żyją w zatokach, zalewach, ujściach rzek i wodach przybrzeżnych (Bałtyk jest morzem o bardzo małym zasoleniu). Należą do nich: stynka, szczupak, leszcz, płoć, boleń, okoń, sum, rozpiór. Są to ryby przebywające w wodach przybrzeżnych, ale na tarło wracające zawsze do rzek. W przeciwieństwie do nich stornia bywa w ujściach rzek, ale tarło odbywa w zagłębieniach morskich o największym zasoleniu. Ponoć nawet śledzie wpływają wiosną do portów na tarło (odpowiedź na to pytanie zajmuje mi 5 stron maszynopisu).
W odpowiedzi na pyt. 3 też na początku chciałam opisać Wolin, ale opisałam Bornholm (doszłam do wniosku, że Wolin jest wyspą przybrzeżną (tylko z jednej strony mającą styczność z morzem - Zatoka Pomorska), a w pytaniu wyraźnie jest napisane, że wyspa ma leżeć "na Morzu Bałtyckim".
Nagrodą nówką nieśmiganą jest to, że moje opowieści wyszły na światło dzienne i znajdują czytelników. Wielkie dzięki za komentarz i dobre słowa:) I bardzo dziękuję, że zechciałaś odpowiedzieć na te pytania:)
UsuńJak na mieszkankę "nadmorza" przystało, odpowiedziałabym tylko na jedno pytanie - 11, o Robinsona.
OdpowiedzUsuńNo, to Robinson górą:))) Dziękuję za odpowiedź:)
UsuńNa pytanie 1 i 2 odpowiedziałabym- małe. Na nr coś bym o Wolinie opowiedziała. Na 6 - kościół w Trzęsaczu?? Stał jakoś wysoko.....i coś, że jak spadnie do morza, ale nie wiem, co:)))) nr 11- to Robinson, nr- 12 - węgorze.9- Moby Dick? Nr 15 - kapitan Baranowski??? Strzelam, bo nie wiem:)))) Latarni też nie wiem ile jest, ale strzelam, że 16 tak na oko. Kiedyś byłam dobra z geografii, ale to było dawno. Arteńko, Ty to wszystko zbierz i książkę wydaj, fajnie bardzo piszesz. Nie lubisz śledzi? Jak wilk morski może nie lubić śledzi??? No, co Ty? Ja lubię (bez przesady), za to mój Wu nie znosi. Możecie sobie przybić piątkę.
OdpowiedzUsuńZ pyt. 1 i 2 masz rację. Pływy w Cieśninach Duńskich wahają się od 6 do 62 cm, na południowym wybrzeżu nawet w czasie nowiu i pełni mają tylko 1-11 cm. Zasolenie średnie wynosi ok. 0,78% (w warstwach powierzchniowych od 1% na pd - zach. do 0,1% na pd, głębinowych od 2% na pd-zach. do 1,2% w części środkowej.
UsuńPyt. 9 to Moby Dick, ale pyt. 15 to Leonid Teliga. Z latarniami prawie Ci się udało (w roku 1996 miałam informację z dwóch źródeł - w jednym podawali, że jest ich 17, w drugim, że 18). No i ta latarnia na Antarktydzie;)
Pyt. 6 Jedna z legend na temat Trzęsacza mówi o tym, że dawno temu rybacy złapali w sieci Zielenicę, wygrzewającą się na przybrzeżnych głazach. Zaniesiono ją do kościoła, gdzie ksiądz chciał nawrócić pogańską boginkę na wiarę chrześcijańską. Ale Zielenica zmarła z tęsknoty za morzem i wolnością. Pochowano ja na przykościelnym cmentarzu, a przecież nie do ziemi należała. Bałtyk, ojciec Zielenicy, przez 400-500 lat słał grzywacze za grzywaczem, atakując miejsce wiecznego spoczynku córki. Aż mu się udało - ciało córki wróciło do morza.
Gratuluję wiedzy - z marszu udało Ci się na tyle pytań odpowiedzieć - wielkie dzięki:) (Przyznam się - nigdy nie lubiłam geografii, historii, biologii, raczej techniczna jestem:)
No i ze mnie żaden wilk morski: śledzi nie jem, piwa ani rumu nie piję:) Eee, taka sirota pokładowa raczej:) Z Wu piątkę przybijam - WSZYSCY, KTÓRZY NIE LUBIĄ ŚLEDZI, ŁĄCZCIE SIĘ:)))) Może Twój choć rum pije?
W latach 70,80 ojciec abonował Kontynenty i Poznaj Świat, którymi się zaczytywałam, netu nie było, w TV 2 programy. Wiedzę czerpało się z książek, Wielkiej Gry i Klubu 7 kontynentów. Z geografii zdawałam maturę i chciałam iść potem na geografię, ale wtedy nie wyszło. W szkole podstawowej zamęczałam rówieśników fascynacją Inkami, Aztekami, Olmekami, Mezopotamią i Egiptem. Przeleciałam wszystkie kontynenty w marzeniach. Nie do zagięcia byłam z rzek, najwyższych szczytów, jezior, odkrywcóa. Wierzyłam w Denikena i takie tam. Bywało, że wiedziałam więcej niż pani od geografii z podstawówki. Ale gdzieś to wszystko wywietrzało.....a Kontynenty od lat już się nie ukazują. A w siedzibie ich redakcji była taka fajna knajpka z jedzonkiem. Jest nadal, ale już w zupełnie innym miejscu, od 20 lat, te same panie gotują te same dwa dania, niby chińszczyzna, ale niebo w gębie, nie te pypry, jak z innych budek. Ja za to nie jestem matematyczna, fizyczna, chemiczna, a techniczna coraz mniej, wszystko takie skomplikowane. A to o ten Trzęsacz w pytaniu chodziło naprawdę?
UsuńWu używa z umiarem piwa, wina, a jak ja zakupię rum ( co czasami do herbaty na mazurach robię) to też wypije, ale w herbacie. Ja kocham rum za pozbycie się ropnia w gardle. Bo pojawiał się taki upierdliwy co jakiś czas i pewnego razu z tym ropniem pojechałam do koleżanki, a ona mnie napoiła czarnym, bardzo mocnym rumem. Od tego czasu ropień nie nawraca, musiał rum wypalić:)))))
UsuńMnemo, wierzę, że z taką wiedzą mogłaś być lepsza od pani od geografii z podstawówki:)
UsuńTrzęsacz, o którym wspomniałaś, jest (był) największą osobliwością tego typu w Polsce.Przed 1000 lat był oddalony ok. 2 km od brzegu.W XV wieku wybudowano we wsi kościółek (trzeci z kolei). Po pewnym czasie zaczęto mówić, że kościółek "idzie ku morzu", ponieważ był coraz bliżej brzegu. W 1750 r. był w odległości 58 m od morza, w 1820 r. - 13 m, w 1901 r. spadła do morza pierwsza ściana.
Musiał ten rum zadziałać faktycznie:) Ja nie używam - chyba ze w cieście ktoś mnie poczęstuje:)
UsuńAleż Ci gratuluję nagrody!!!!Muszę się przyznać,że odpowiedziałam na góra 5 pytań:)Ale żeglowanie kocham i już się nie mogę doczekać gdy pojadę do mojego Nadola i z moim mężem pożeglujemy.Kochana,nie odpowiedziałam na email ale to bark czasu a nie chcę na szybko bo mam Ci tyle do napisania.Odezwę się .Obiecuje.Jak u mnie skończy się to szaleństwo sezonowe!!!
OdpowiedzUsuńSpokojnie, poczekam na koniec sezonu. Ja Ci zazdraszam, że możesz sobie popływać - ja już ... niekoniecznie. Ale wspomnienia mam piękne, prawda?
UsuńNo pięknie!!!! Jakieś anegdotki jeszcze? Pikantne?
OdpowiedzUsuńWyszło mi około 5 pytań , piszę około, bo nie wiem czy dobrze? Literackie i owszem, "Moby Dick", "Robinson Crusoe", "Dzieci kapitana Granta" Julesa Verne (jak robiłam czystkę w biblioteczce w zeszłym roku, to nie miałam serce się ich pozbyć:)), co do ryb to myślałam o jesiotrach i łososiach. A czy ten samotny rejs to Teliga na "Opty"? Ale trasy tobym nie podała:)) Chichester mi się plącze po głowie, ale nie mogę skojarzyć.
Dobrze wiedzieć, że nie lubisz śledzi:))
Mnemo ma rację, jakaś książeczka by się przydała... Przeciekawe te twoje wspomnienia!
P.S. W Bergen byłam!!! I po porcie chodziłam!
UsuńDo tej pory mam "Dzieci kapitana Granta" ze swojego dzieciństwa:) Teliga zaczął swój rejs z Casablanki. A następnie (podaję nazwy geograficzne ze swojego maszynopisu): Las Palmas, Barbados, Saint Lucia, Martynika, Saint Vincent, Grenada, Cristobal, Kanał Panamski, Balboa, Galapagos, Markizy, Tahiti, Viti Levu, Cieśnina Torresa, Morze Arafura, Morze Timor, Przylądek Dobrej Nadziei, Dakar, Las Palmas. Sześć z tych miejsc i ja mam na swoim koncie:)))
UsuńChichester (pewnie go znasz z książki "Gipsy Moth okrąża świat", albo z Miniatur Morskich) na trasie Anglia-Australia próbował pobić rekord średniego przebiegu najszybszych kliprów, odbył najszybszą samotną podróż (do 1967 r.) dookoła świata, ustanowił jeszcze kilka innych rekordów.
Śledzi nie lubię - zdecydowanie, ale za to pod każdą postacią przez 7 dni w tygodniu i co tydzień mogę jeść ruskie pierogi (to taka mała tradycja rodzinna:)
Co do książki to.. eee, pozostanę przy blogu:)
W Bergen w końcu nie byłam, ale chętnie posłucham (przeczytam) jak tam jest:) I trochę Ci zazdraszczam tego chodzenia po porcie:)
UsuńPiękna nagroda - gratuluje i znów się nie nudziłąm u ciebie - miłego rejsu ci życzę buziaki śle Marii
OdpowiedzUsuńTen rejs już się odbył ... 18 lat temu:) Ale mimo to - bardzo dziękuję za gratulacje i życzenia:))))
UsuńOdpowiedziałabym na 5 pytań, niekoniecznie wyczerpująco, ale za to z marszu.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, czy morska choroba trzymała Cię przez cały czas, czy w końcu przywykłaś? Bo może jeszcze gdzieś pożeglowałabym? Tak zajmująco o tym piszesz, że chciałoby się:)
To gratuluję odpowiedzi na te 5 pytań:))) Na 10 rejsów chorowałam na 9:))) Ten jeden raz, kiedy nie chorowałam to był specyficzny rejs, który zaczął się dopiero na 2-3 dzień po przybyciu do Gdyni. Miałam wtedy czas na odpoczynek po całonocnej jeździe - więc może to zadziałało?
UsuńWspomniany w pytaniach Francis Chichester, który w 1966 jako 65-latek wyruszył w samotną podróż dookoła świata odchorowywał każde wyjście z portu.
Naomi James, która 10 lat później pokonała jego rekord, musiała zrezygnować z żeglowania - tak ją ponoć męczyła ta choroba.
Gdybyś chciała zabrać Czajnika lub Wałka ze sobą, to polecam bardzo ciekawy artykuł:
www.zeglarstwo.org.pl/pdf/pies.pdf
O rany, to nie brzmi zachęcająco. I jeszcze do tego moje dwa obwiesie?! Chyba jednak wolę o tym poczytać:)
UsuńHana, Ty się tak szybko nie zniechęcaj. Patrz na mnie - mimo choroby morskiej udało mi się gdzieś dopłynąć:)
UsuńWhat a great post!Very interesting indeed!!I really enjoyed reading it!!
OdpowiedzUsuńI congratulate you on the wonderful prizes that you've got from your sailing friends!
Lovely memories!!Happy Mothers Day!
Dimi...
Masz rację, piękne wspomnienia:) Dziękuję za życzenia z okazji Dnia Matki, ale w Polsce obchodzi się go 26 maja, a nie tak jak w Grecji - w drugą niedzielę maja:)
UsuńJuż Ci chciałam zazdrościć i gratulować ;-)))
OdpowiedzUsuńteraz tylko Ci... zazdroszczę ;-)))
Przygoda i miłość życia...
też kiedyś marzyłam o morzu - kiedy przeczytałam o szkole pod żaglami... wtedy nie miałam odwagi teraz... chyba też nie...
ale oba posty przeczytałam... od deski do deski ;-)))
o drożdżówce będę pamiętać na przyszłość ;-)))
My właśnie wróciłyśmy do domku ktoś wypoczywa... ktoś nadrabia zaległości blogowo - wizytacyjne ;-)))
Z tamtych marzeń najbardziej tkwi mi w pamięci piosenka EKT -Emeryt...
zawsze wywoływała we mnie smutek i... tęsknotę
Leżysz wtulona w pościel, coś cichutko mruczysz przez sen
Łóżko szerokie, ta pościel świeża, za oknem nowy dzień
A jeszcze niedawno koja, w niej pachnący rybą koc
Fale bijące o pokład i bosmana zdarty głos
To wszystko było - minęło zostało tylko wspomnienie
Już nie poczuję wibracji pokładu gdy kable grają
Już tylko dom i ogródek i tak aż do śmierci
A przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają...
Nie gniewaj się kochanie, że trudno ze mną żyć
Że zapomniałem kupić mleko i gary zmyć
Lecz jeszcze niedawno okręt mym drugim domem był
Tam nie stało się w kolejkach, tam nie było miejsca dla złych
To wszystko było - minęło zostało tylko wspomnienie
Upłynie sporo czasu nim przyzwyczaję się
Czterdzieści lat na morzu zamknięte w jeden dzień
Skąd lekarz może wiedzieć, że za morzem tęskno mi
Że duszę się na lądzie, że śni mi się pokład pełen ryb
To wszystko było - minęło zostało tylko wspomnienie
Wiem masz do mnie żal - mieliśmy do przyjaciół iść
Spotkałem kolegę z rejsu, on w morze idzie dziś
Siedziałem potem na kei, ze łzami patrzyłem na port
Jeszcze przyjdzie taki dzień kiedy opuszczę go ... a na razie
To wszystko było - minęło zostało tylko wspomnienie
Poszukałam Ci wersji ze starymi żaglowcami:) Piosenka piękna - jak większość piosenek EKT:)
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=zPWYm9RmBRA
Pięknie dziękuje za przeczytanie tekstów - czekam z nadzieją, że oprowadzisz mnie równie pięknie po innych miejscach w Holandii. Miło, że będziesz pamiętać o drożdżówce:)
No i znowu tak się zaczytałam, że zapomniałam o Bożym świecie - żałuję tylko, że tak szybko dobrnęłam do końca :) Gdybyś kiedyś chciała wydać książkę, to jeden chętny na czytanie już jest :)
OdpowiedzUsuńPS: Też nie cierpię śledzi, nie mogę się przełamać za żadne skarby :)))
Jak mi miło,ze jesteś tak wierną czytelniczką:) Dzięki wielkie:) A w wigilię też śledzi nie jesz?
UsuńOlá amiga, vim desejar-lhe uma abençoada semana.
OdpowiedzUsuńDoce abraço Marie.
Miło mi, że zajrzałaś do mnie:)
Usuń