- Dotarłyśmy już do miejscowości o nazwie Qawra, gdzie jest nasz hotel. Z balkonu widać okoliczne wzgórza, a nawet, jak się ktoś uprze, może dostrzec morze.
- Pokój został zaakceptowany przez Grażynę (czysto, świeża pościel, żadnego robactwa). Jeśli chodzi o mnie, to jest to, czego potrzebuję: jest gdzie spać i gdzie się umyć, dach nie cieknie - nic więcej do szczęścia mi nie trzeba. A jak do tego dodam obfite angielskie śniadanie, to żyć nie umierać:) [13.02.2016]
- Świętujemy niedzielę, jedząc w porcie Marsaxlokk rybę o nazwie lampuki (po polsku dorada, ulubiona ryba starożytnych Rzymian). Pychotka:)
- Restauracja jest usytuowana niemalże na nabrzeżu, roztacza się stąd piękny widok na stojące na kotwicy lub bojach kolorowe łódki. [14.02.2016]
- Siedzimy we włoskiej knajpce przy Republic Street w Valletcie. Grażyna zajada się lazanią, a ja rurkami z pastą pomidorową. Nawet mi smakuje:)
- Mamy świetne towarzystwo. [15.02.2016]
- Udało mi się namówić Grażynę na przejechanie na zachodnią stronę wyspy. I teraz w kawiarence Spiaggia D'Oro przy plaży nad Golden Bay (Ir-Ramla tal-Mixquqa) pijemy pyszną kawę.
- Na obiad zawitałyśmy do miejscowości Melliecha. Grażyna próbuje braġjoli (zrazów wołowych z nadzieniem z mielonego mięsa, oliwek, jaj, bekonu, czerstwego pieczywa i pietruszki), ja pozostaję przy pizzy hawajskiej (w życiu tak dobrej nie jadłam).
- Dopełnieniem dnia jest szarlotka i duży kubek herbaty w "naszej" ulubionej knajpce obok dworca autobusowego w Qawrze. Myślę, że właściwie uczciłam ten dzień:) [16.02.2016]
- Siedzimy w Xpresso Café and Bistro w Palazzo de Piro w Mdinie i żłopiemy kawę. Z okien i murów roztacza się przepiękny widok na zieloną o tej porze maltańską wieś.
- Obiad postanowiłyśmy zjeść w sąsiednim Rabacie. Po długim szukaniu otwartej knajpki przed nami pojawiły się ogromne talerze z ravioli. Co prawda, nie są to nasze ruskie pierogi, ale... całkiem całkiem smakują:) [17.02.2016]
- Do miejscowości o nazwie Mosta przyjechałyśmy specjalnie, żeby zobaczyć czwartą co do wielkości kopułę w Europie (po bazylice św. Piotra w Rzymie, katedrze św. Pawła w Londynie i kościele farnym na Gozo). Oczywiście, nie obyło się bez wstąpienia do cukierenki na pyszną kawę i jeszcze pyszniejszego pączuszka:)
- Obiad jemy w knajpce Surfside, zbudowanej na palach na kamienistej plaży w Sliemie. Grażyna zajada ravioli, ja znów zamawiam jakiś makaron:) Jedzenie jest bardzo dobre, a cena niewysoka (płacimy 50% z powodu zimy:)
- Dodatkowym atutem knajpki jest możliwość obserwowania rozbijających się o brzeg fal. Ach, jak pięknie się rozpryskują:) [18.02.2016]
- Sklep z misiaczkami zauważyłam wczoraj, przejeżdżając autobusem przez miasteczko o nazwie Msida. Nie dało się nie wstąpić:) Ponieważ mamy tygodniowy bilet, możemy przez całą dobę jeździć ile razy chcemy.
- Zwiedzanie miejscowości zaczynamy od... kawy i ciastka:)
- Siedzimy w pięknym słońcu na jednym z placyków w Birgu i zajadamy jedną z tradycyjnych potraw maltańskich.
- Stuffat tal-fenek, czyli potrawka z gotowanego królika, podana z surówką, smakuje wyśmienicie. [19.02.2016]
Jak widać z powyższego wpisu, podczas tygodniowego pobytu na Malcie próbowałyśmy wielu dań z kuchni angielskiej, włoskiej i maltańskiej. Do tego trzeba dodać tradycyjne słodycze i specyficzny napój kinnie, charakteryzujący się słodko-gorzkim smakiem, który zawdzięcza połączeniu naturalnych wyciągów z gorzkich pomarańczy chinotto oraz śródziemnomorskich ziół.
Gdyby ktoś z Szanownych Czytelników chciał więcej dowiedzieć się na temat lokalnych smaków, polecam wpis pt. Kuchnia maltańska na blogu Zapiski geocacherki.
CDN
Smacznie to wygląda, najbardziej podoba mi się możliwość kosztowania dań regionalnych z widokiem na okolicę, niekoniecznie jakąś atrakcyjną - po prostu - jedzenie z widokiem...
OdpowiedzUsuńMogłam bardziej się postarać, aby uwidocznić atrakcyjną okolicę. Ale w większości przypadków tak byłam zajęta jedzeniem, że do głowy mi to nie przyszło:)
UsuńWszystko jest cudownie opisane, więc to dobrze że skupiłaś się na najważniejszym w danej chwili - jedzeniu :)
UsuńAleż mi miło czytać taki komentarz:)
UsuńJadlo bylo dobre i w sumie nie tak drogie...tanio calkiem, bo z 50 procentowa obnizka bylo w Sliemie, turytycznej bardzo i restauracja byla przylepiona do brzegu morskiego, myslalysmy, ze bedzie bardzo drogo a bylo bardzo tanio...duzo wloskich potraw, ale krolika maltanskiego sprobowalysmy i chyba to danie bylo najlepsze, poza tym obsluga byla przejeta moim inwalidztwem i poparla moja determinacje jedzenia palcami lewej reki!trzy razy sie mnie pytano czy czuje sie dobrze, ostatni raz kiedy spotkalysmy kelnerke przypadkow jakies 3 km od restauracji.Codziennie rano zmuszalam Arte do celebrowania kawy ...czasem z ciasteczkiem. w hotelu kawa byla straszna, jakkolwiek Arte twierdzila , ze jest calkiem calkiem...ale to nie byla prawda.Eeee mmoglabym jeszcze pisac ale moze pozniej...
OdpowiedzUsuńArte fajne wspomnienia!jedzenie to jedno z przyjemnosci podrozowania!!!
Możesz jeszcze pisać, koniecznie - proooszę:) Miałam ogromną tremę przy pisaniu tego tekstu, gdyż nie znam się zupełnie na potrawach, kuchni itp. Co do kawy, to jest to coś, co nas różni - Ty cappuccino, ja - latte:)
UsuńGrażynka, to strasznie sympatyczne być tak hołubionym:) Mam nadzieję, że szarlotka nie była lepsza od mojej:)))
UsuńNajlepsza szarlotka to Twoja...bez dyskusji!
UsuńPotwierdzam:)
UsuńA hołubienie powinno być... nakazane:) I dobrowolne:)
UsuńO Arte! nakazane i dobrowolne...hahaha
UsuńJakby tak się zastanowić - jedno drugiego nie wyklucza:)
UsuńAAaaa! widzieliscie tego wisielca misiaczka? musielismy wysiasc by go fotografowac...no czysty wisielec!
OdpowiedzUsuńWysiasc z autobusu!
UsuńA jakie to było wysiadanie - z przygodami:)
UsuńNo wlasnie z zagrozeniem zycia!!! Ty wysiadlas zgrabnie z autobusu, a mnie inwalidke zostawilas na pastwe automatycznych drzwi...z rozpacza musialam jednak pozostac w autobusie i pomachac Ci moja jedyna raczka, lewa zreszta. Na dodatek w plecaku mialas moj dowod osobisty, moj bilet tygodniowy, moje pieniazki.Zachowalam stoicki spokoj, ale takim spokojem nie wykazali sie pasazerowie maltanscy...podniesli taki wrzask, ze biedny kierowca musial wyhamowac i otworzyc mi elegancko drzwi...wyszlam niespiesznie posylajac moim wybawcom dziekczynny usmiech...
Usuńi pomyslec, ze to wszystko przez tego wisielca!
UsuńSpecjalnie umieściłam zdjęcie misia w takiej pozie:) A Maltańczycy są tak mili, że nawet samolot by Ci zatrzymali:)
UsuńZaraz, zaraz temu misiu na zdjeciu ucielas slup na ktorym wisial, byl dluzszy...i wtedy to wiszenie bylo bardziej oczywiste.
UsuńA co do Maltanczykow to jak najbardziej z Toba sie zgadzam!
Oj, sumienia nie miałam tak patrzeć jak się męczy - to ucięłam:)
UsuńA ja właśnie przy kawie i ciastkach.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu (a bardziej obejrzeniu) wpisu poczułem się wręcz przejedzony :D
Marudo, popatrz na chmury na pierwszej fotografii:)
UsuńZ tej relacji wynika niewątpliwie, że jadłyście. ;D
OdpowiedzUsuńBa, nawet codziennie:)
UsuńTo, co jadłyście, bardzo apetycznie wygląda. Wszystko! Zwróciłam uwagę na tego misia, że taki jakiś nieswój:)
OdpowiedzUsuńMisiaczek od "urodzenia" ma smutną minę:) A jedzenie było tak dobre, jak ładnie wygląda:)
UsuńCZy pamietasz to malenkie ciasteczko w ksztalcie lyzeczki, ktore podawano zawsze do kawy lub herbaty...jest na Twoim zdjeciu przy kawie w Golden Bay, mialam sobie te ciasteczka kupic do kawy Polsce, bardzo mi smakowaly, Ty nawet bohatersko probowalas mi oddawac swoje, czasem sie litowalam nad Toba i nie wyciagalam po Twoje reke.
OdpowiedzUsuńZnam więcej łasuchów na takie ciasteczka:) Trzeba było mówić - oddałabym Ci wszystkie:)
UsuńO rany oblizywałam się podczas czytania całego posta:))
OdpowiedzUsuńCiasteczko niezwykle apetycznie wygląda...mniam.
Fajny ten sklep z misami. a reklama przed nim, żywa jak się domyślam ,to w ogóle super pomysł.
Ciasteczka były smaczne, ale według mnie w Polsce są lepsze. Raczej ten duży miś nie był "żywy" (choć tak wygląda dzięki obuwiu:).
UsuńNajlepsze ciasteczka sa w Polsce...
UsuńWygląda na to że jedliście hmm sporo i dobrze :) Jedzonko pięknie się prezentuje :) I konsumpcja odbywała się w pięknych miejscach, czyli prawidłowo, była uczta i dla ciała i dla ducha :)
OdpowiedzUsuńW pokoju w którym mieszkałyście, kiedyś stało podwójne łóżko? Bo widać chyba pozostałości, wezgłowie i szafki nocne, ciekawe rozwiązanie.
Piękne światło złapałaś na drugim zdjęciu :) Chodzi mi o te budynki na tle chmur.
Jadłyśmy codziennie, dobrze i w miłym otoczeniu:) Jeśli chodzi o pokój - nie mam pojęcia. Serdecznie dziękuję za pochwałę zdjęcia - malowniczo się wtedy ułożyły te chmury:)
UsuńZebrałaś to Wasze jedzenie w jeden post i to trochę tak wygląda jak byście nic innego nie robiły tylko jadły, ale pozory najczęściej mylą :)
UsuńTe łódki niezwykle malowniczo wyglądają i prowokująco :)
W sobotę się dowiedziałam, ze moja bratanica, ta co to się przez prawie rok szlajała po świecie, planowała na Malcie założyć turystyczny biznes, miała to być wypożyczalnia sprzętu do nurkowania. Zmieniła jednak plany, trochę szkoda :)
Maryja! lozko bylo malzenskie, ale my malzenstwem nie jestesmy i panie sprzataczki zanim zajelysmy pokoj ladnie lozka odseparowaly.
UsuńDzięki Grażyna za wyjaśnienie :) Teraz mi pasuje :)
UsuńMario, to jest dopiero drugi post na temat Malty - w kolejnych pokażę, co robiłyśmy przez 8-10 godzin dziennie:)
UsuńAch, te łódki:) O nich też będzie:)
Do czego pasuje?
UsuńDo ładu ;) bo przedtem zastanawiałam się czy oni tam też pomysłowe Dobromiry są :)
UsuńOczywiście poczekam na te relacje i na łódki też :)
UsuńPostaram się jak najszybciej napisać kolejny post :)
UsuńBardzo mnie to cieszy :)
UsuńFajna, misiaczkowa nazwa miasta - Msida! A to jedzenie! Na odwyku jestem i trudno mi sie patrzy:)
OdpowiedzUsuńMaltańczycy są w porzo? Bo mieszkanie w takim miejscu powinno zobowiązywać.
Raczej nie od misiaczków pochodzi ta nazwa - ale skojarzenie miłe:) Maltańczycy są bardzo życzliwi, turystów traktują jak swoich, Grażyna spotykała się co i raz z dowodami troski.
UsuńŚwietnie się czytało, no i oglądało oczywiście :) Aż mi zaburczało w brzuchu od tylu dobroci na ekranie :)))
OdpowiedzUsuńJak fajnie, że tu dotarłaś:) Potrawy maltańskie są bardzo smaczne, najlepszym dowodem, że da się to zjeść jestem ja sama:)
UsuńRany boskie, jakie kawy i ciacha - a ja na odstawce w poście - ani kawy, ani słodkości, ani nawet maltańczyka do pogłaskania;) dzięki Arte za zaproszenie na bloga;)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że przyjęłaś:) No i szkoda, że żadnego maltańczyka pod ręką nie masz:)
UsuńZeżarło mi komentarz:((
OdpowiedzUsuńJa tam na żadnym odwyku nie jestem i jedzonka obejrzałam z przyjemnością, zwłaszcza ravioli, bo królik to raczej nie...
Fajnie wam było:))
Szkoda komentarza. Pierożki były dobre, szarlotka mogła być - ale od razu piszę - u Ciebie i pierogi, i szarlotka są lepsze:)
UsuńDomagamy się kolejnego wpisu! :D :)
OdpowiedzUsuńpopieram!!
UsuńTomku, już jest:)
UsuńZapraszam wszystkich do nowego wpisu:)
UsuńJuż czytamy, dzięki :)
UsuńTo ja dziękuję za zainteresowanie:)
UsuńHmmm... Wydawało mi się, że wczoraj tu byłam i pisałam, że chętnie spróbowałabym tamtejszych specjałów.
OdpowiedzUsuńNie było to takiego komentarza, ale fajnie, że zaglądnęłaś tu znowu:)
UsuńPrzy każdej wizycie zaglądam do komentarzy do poprzedniego wpisu, nawet jeśli tego nie widać :-) Możliwe, że zamiast "opublikuj" kliknęłam "wyloguj się", czasem tak mi się zdarza.
UsuńFajny zwyczaj - mam na myśli zaglądanie do poprzednich wpisów:)
Usuń