Butelki na świąteczne nalewki

Chciałam się pochwalić dwiema karafkami, zrobionymi przeze mnie ostatnio jako prezent na święta. Butelka o znanym wszystkim kształcie, trochę papieru ryżowego, gałązka sosny, kawałek rafii i... już:)

Pierwsza butelka to prezent dla T., do ozdoby posłużył mi motyw z bardzo ładnego papieru Itd, co prawda nie są to sikorki, ale i tak ładnie wyglądają:)



Druga butelka to prezent dla A., tym razem użyłam papieru TO-DO ze świątecznymi motywami (przepraszam, ale zdjęcia nie są ostre).



Przy okazji nadmieniam, iż papier ryżowy jest idealnym prezentem dla mnie:))) Waży tylko 25-30 g/m2. A jakie bogactwo wzorów - polecam Itd Collection.

Deseczki do odpukiwania w niemalowane

Dawno już nie prezentowałam deseczek z jaworowego drewna, które służą do  odpukiwania w niemalowane. Przypominam - klon jawor, jako jedyne drzewo, ma swoistą "magię" pomocną optymistom:) 

Deseczki stanowiły prezenty dla moich koleżanek blogowych z okazji spotkania. Oczywiście z dołączonymi do nich życzeniami dobroci, szczęścia, wiecznego zdrowia i dobrobytu:)
Pierwsza deseczka z kurą - jakże by inaczej - to prezent dla Miki, współautorki bloga Dzika kura w pastelowym kurniku.



Deseczka z fiołkami to prezent dla Marii.



Deseczka z bzem to prezent dla Brujity.



Maria i Brujita napisały mi, że lubią takie kwiatki, stąd deseczki z motywami kwiatowymi. Mika też mi kiedyś wspomniała, jakie kwiatki lubi, ale - wstyd się przyznać - zapomniałam:) Chyba muszę poszukać jakiegoś drzewa "na pamięć":)

P.S. Dodam jeszcze, że nie jestem przesądna i moim zamiarem nie jest szerzenie zabobonów. Nadal ćwiczę spękania. Może właśnie stąd czerpię swój optymizm?:)

"A grandeza dos amigos...

são como as flores raras, sua magnitude fica para sempre." [Cristina Beloni]

Powyższy cytat został przesłany mi przez Marie, prowadzącą blog Algodão Tão Doce. W ten sposób podziękowała mi za uczestniczenie w celebracji drugiej rocznicy swojego blogu. Poniżej ten sam cytat w tłumaczeniu Grażyny, prowadzącej blog I tu i tam....Y aqui y alla (przy okazji bardzo dziękuję za pomoc w zrozumieniu powyższych słów):
"Z pięknem (wielkością) bycia przyjaciółmi jest tak jak z niezwykłym kwiatem, pozostaje na zawsze."

Tak się fajnie złożyło, że blog cudARTeńka został założony również dwa lata temu, więc i ja obchodzę drugą rocznicę. W związku z tym w dzisiejszym wpisie trochę wspomnień, podsumowań i podziękowań.

Na początek pokazuję prezenty, które dostałam jeszcze w grudniu z okazji mojej wizyty u Gosianki, prowadzącej blog Za Moimi Drzwiami, Marii i Miki, współtworzącej blog Dzika Kura w Pastelowym Kurniku. Pierwsze dwa zdjęcia przedstawiają wszystko, co przywiozłam do domu po dwóch tygodniach wędrówki po południowo-zachodniej Polsce:)



Poniżej są prezenty "na dzień dobry" od Gosianki ze wspaniałą koszulką o jakże znaczącym napisie:) Do tego naszyjnik-bransoletka, szklany aniołek, serduszko, płyta z filmem pt. "Le quattro volte", solniczki w kształcie krówek, notes z blogowym (firmowym) długopisem i - coś najcenniejszego dla mnie - gazeta "Kocie sprawy" z wywiadem pt. "Drzwi do pięknego świata", udzielonym przez Gosiankę:)


Za sprawą Gosianki, otrzymałam od M. piękną ceramiczną gruchę, autorstwa Kasi z Melody of Ceramics.


Od p. T. dostałam przepyszną czekoladę, przy okazji dodam, że bardzo lubię wedlowską truskawkową:) Smakuje wspaniale podczas górskich wędrówek - stąd śladu po niej nawet nie ma:))) 

Jakby tego było mało, na koniec mojego pobytu Gosianka i Jej MCO:) wręczyli mi pamiątkę z podróży: czekoladki i...


przesympatyczną przytulankę. Choć nie bawię się lalkami, ta skradła mi serce:)) Jest świetnie uszyta, bardzo mięciutka i przezabawna:))). I oczywiście ma imię:))) Szanowni Czytelnicy, przedstawiam Państwu w kolejności od lewej: Jenifer (przez "j", w końcu przyjechała do mnie z wielkiego świata - czyli z Austrii:), Łosianka (nawiązująca do imienia Gosianki:) oraz Husłosia (ze względu na skojarzenia z husarskimi skrzydłami i kresową fantazją - proszę popatrzeć na bojową minę na ostatniej fotografii:)))


Poniżej prezenty od Marii, która zaopatrzyła mnie w serwetki do decoupage'u w biedronki i "Leksykon wrocławskich krasnali", dzięki któremu łatwiej będzie je wszystkie zlokalizować (dziękuję przy okazji za przesyłanie kolejnych zdjęć krasnalków mi nieznanych). Do tego śliwki w czekoladzie i batoniki, których nie ma na zdjęciu z powodu zjedzenia w trakcie podróży:))) Na okoliczność wyprawy w góry otrzymałam też jabłuszko do zjeżdżania:)) Od razu dementuję pogłoski jakoby już mnie na nim widziano - zjeżdżam na prawdziwych, drewnianych sankach:)))


U Miki zastałam torebkę z prezentami i piękną dedykacją dla "Cudkobiety". Tak, tak - z prezentami, choć na zdjęciu poniżej jest tylko pudełko pralinek, ale za to jakich pysznych:) Już tłumaczę, dlaczego wzięłam tylko jeden prezent. Otóż...


podróżuję z plecakiem, w którym mieści się wszystko, czego potrzebuję. Waga noszonych rzeczy jest dostosowana do możliwości mojego kręgosłupa. Idąc z dworca do Miki niemalże płakałam z bólu... No i jest jeszcze jeden powód, dla którego z całej torebki prezentów wybrałam tylko jeden. Mice nie bałam się zdradzić tajemnicy, że ja... po prostu nie lubię otrzymywać prezentów. Trudno było Jej to zrozumieć, ale ponieważ mnie lubi, uszanowała to i pozwoliła na wybór jednego przedmiotu. Wielkie Ci dzięki, Miko:)))

A na koniec zostałam jeszcze obdarowana przez J. kalendarzem z przesympatycznym stworzeniem:)))


Dziewczyny i Chłopaki - bardzo Wam serdecznie dziękuję za wszystkie prezenty. Największe podziękowania składam jednakże Mice, za wyrozumiałość dla mojego dziwactwa:))) Mogę zdradzić przy okazji, że najbezpieczniej kupować mi w prezencie kilogram mandarynek:) Bardzo je lubię, zjadam od razu, kolor pomarańczowy jest taki optymistyczny, a skórki po wysuszeniu wykorzystuję do robienia świątecznych wianków:)))

Przy okazji pochwalę się jeszcze karteczkami własnoręcznie zrobionymi przez Marię. Pierwsza z nich, inspirowana Bajką o puszystym i puchatym, została wykonana na święta, wydrukowana i wysłana pocztą tradycyjną. 


Druga kartka, inspirowana choinką od mojej koleżAnki, została specjalnie dla mnie zrobiona na Nowy Rok.


Za obie karteczki bardzo serdecznie Ci, Mario, dziękuję :)

Na koniec trochę rocznicowych podsumowań:)
Blog z założenia miał być "rękodzielniczy". W pierwszym roku prezentowałam przede wszystkim swoje prace wykonane techniką decoupage'u i karteczki okolicznościowe wyszywane metodą haftu matematycznego. Drugi rok zdominowały opisy moich wędrówek, cykl opowiadań dotyczących poszukiwań osób z przeszłości oraz relacje z mojego, swoiście pojmowanego, wolontariatu na rzecz...:)
Prowadzę bloga od 16 stycznia 2013 r. Ten wpis jest 260. postem. Z mojego "zaproszenia na kawę" do tej pory skorzystało 112 osób. Są wśród nich koleżanki i koledzy z Chorwacji, Czech, Francji, Grecji, Szwecji i Wielkiej Brytanii, a nawet z Argentyny, Japonii, USA i Wenezueli. 
Miło mi, że odwiedzono mnie ponad 93200 razy, zostawiając ok. 2800 komentarzy, za które bardzo, ale to baaardzo dziękuję:) Drugie tyle to moje odpowiedzi:). Najwięcej komentarzy ostatnio napisały: Maria Nowicka, kalipso, Mika, Mnemosyne, Sowiarnia, Hana, ewa, Annette, Katarzyna, DIMI, Brujita, Lidia, grazyna, Gosianka Wrocławianka, ewa2, Jaglana, elkiblog, Orszulka, Kretowata, Anielique i Monika R. Przy okazji piękne podziękowania składam tym wszystkim, którzy zaglądają tu często lub od czasu do czasu, zostawiając dobre myśli.
Brałam udział w kilku zabawach blogowych Zorganizowałam także u siebie zabawę, w której główną rolę spełniał zajączek:). Ostatnio zostałam wyróżniona Nominacją Pozytywnych Myśli - jeszcze raz bardzo dziękuję Katarzynie:). Obok mojego komputera jest coraz więcej pamiątek od blogowych koleżanek, w tym od dawna znanej mi Mnemo - jako pierwsza napisała kiedyś komentarz i jest obecna na moim blogu stale:)
Pochwalę się - osobiście poznałam już: Brujitę, Gosiankę, Gosię z L., Kasię, Kretowatą, Marię i Mikę. Oprócz tego niektórych członków rodzin, bliskich i znajomych - w sumie naliczyłam 26 osób, które spotkałam dzięki blogowaniu:) Oczywiście nie zapominam o stworzeniach: dwóch psach i ośmiu kotach:). Poza tym rozmowy telefoniczne, e-malie, kontakty na facebooku.
Wszystkim, którzy mieli ochotę spotkać się ze mną w rzeczywistości, porozmawiać przy herbacie, a nawet mnie gościć u siebie, składam ogromne podziękowania:) To wielka odwaga, nie znając kogoś zupełnie, zaprosić go pod swój dach:) I nie jest to takie proste. Moim zdaniem łatwiej najpierw się znać w realnym świecie, a później wymienić adresami blogów - przy okazji bardzo serdecznie pozdrawiam Cię, T.:) 
Wspomnę też o moich Bliskich, którzy, mając mnie na co dzień, poświęcają swój czas, aby zajrzeć i tu:) I nie są zazdrośni o chwile, które "tracę" na prowadzenie bloga:))) Ich też serdecznie pozdrawiam:)
Składam również serdeczne życzenia wszystkiego dobrego tym, którzy prowadzą blog, dzieląc się swoimi przemyśleniami, wiedzą, radościami, smutkami, pokazując wytwory rąk swoich lub piękne fotografie.
Kończąc, przytoczę jeszcze fragmenty komentarza Grażyny, zamieszczonego pod postem Stare Dobre Małżeństwo:
Odkryłaś dla mnie SDM, moje ponad 40 letnie oddalenie od Polski pozostawiło takie właśnie braki, które nadrabiam (...) przypomniałaś mi Nueva Trova Cubana, gdzie Pablo Milanes czy Silvio Rodriguez wykonują utwory przepełnione poezją i podobną muzyką. Posłuchaj sobie np. Pablo Milanesa "En breve espacio" czy Silvio Rodrigueza "Mi unicornio azul".
Zapraszam więc wszystkich do wysłuchania piosenki Pablo Milanesa pt. "El breve espacio en que no estas" [źródło]. O czym śpiewa? Pewnie o smutku, samotności, tęsknocie za drugim człowiekiem... 


Fantastycznie, że Grażyna zechciała się ze mną tym podzielić:) I za to lubię blogowanie:)

Życie optymisty nie jest łatwe_cz.3

... ale jest NAS coraz więcej:) [Tytuł to słowa, których autorem jest Scott Adams.]

Właśnie się dowiedziałam, że zostałam wyróżniona Nominacją Pozytywnych Myśli przez Katarzynę, prowadzącą blog Retro Blue. Jest mi szczególnie miło, gdyż Kasia, mimo iż tak daleko mieszka ode mnie, okazała się bratnią duszą. Podróżujemy po świecie, zachwycamy się otaczającą nas przyrodą, lubimy słuchać szant i piosenek żeglarskich, szczególnie w wykonaniu Ryczących Dwudziestek. Mało tego - podobają nam się niemalże te same utwory Starego Dobrego Małżeństwa:) Jedyną różnicą, zauważoną przeze mnie jest fakt, iż... ja nie lubię niebieskiego koloru. Ale według mnie to "pikuś" w porównaniu z tym, że obie pozytywnie odbieramy ludzi, świat i to, co nas otacza.
Ponieważ zasadą tej nominacji jest podzielenie się optymistyczną historią ze swojego życia - oto moja opowieść. Szanowni Czytelnicy, proszę przyjąć ją jako prezent z okazji zbliżającej się drugiej rocznicy założenia przeze mnie tego bloga:)

***

Wychodzisz po mleko i wracasz z bukietem pięknych róż. Przynosisz je nie po coś, ani nie za coś... Po prostu ot tak, bez okazji, specjalnie dla mnie. I dajesz je od serca.



Tyle lat się już znamy. Mamy podobne charaktery, dlatego też czasami tak trudno jest rozmawiać. Zauważyłam jednak, że rozumiesz mnie coraz bardziej, coraz częściej odgadujesz moje myśli, coraz większą troską mnie otaczasz. I tak mi z tym dobrze...



Często wyjeżdżasz. Żebym się nie martwiła, dzwonisz wieczorami i mówisz, że wszystko jest w porządku. Zimą opowiadasz o chmarach sikorek, karmionych przez Ciebie. Latem - o pędach pnących róż, nagiętych do ziemi pod ciężarem kwiatów.



T., nie pamiętam, czy kiedykolwiek mi to powiedziałeś, ale i tak wiem, że mnie kochasz:)

***

Drugą (i ostatnią) zasadą Nominacji Pozytywnych Myśli jest wyróżnienie kolejnych osób. Oto one:
Anna i Hubert, prowadzący blog Sowiarnia,
Brujita, prowadząca blog Brujita.

Żeby nie zapomnieć o wyróżnieniu otrzymanym od Katarzyny, zrobiłam banerek z wykorzystaniem fotografii szafranów spiskich, inaczej zwanych krokusami. Zdjęcie zostało wybrane tendencyjnie - z powodu skojarzenia z szafranem uprawnym. Wysuszone znamiona tej rośliny są najdroższą przyprawą na świecie. Aby uzyskać 1 kilogram znamion, trzeba zerwać 150 tysięcy kwiatów.


Według mnie znamiona szafranu są tak samo cenne jak pozytywne myśli:) I jestem pewna, że przez blisko dwa lata prowadzenia tego bloga tylko takie myśli się tu znajdują:). Szanowni Czytelnicy, proszę czerpać z mojego optymizmu pełnymi garściami:))) Miło mi będzie, gdy powyższy banerek zagości i na Waszych blogach:) O ile prostsze będzie wtedy życie:)

Stare Dobre Małżeństwo

1986
6 stycznia
Przygotowania w składzie poszerzonym o drugie skrzypce i wiolonczelę do eksperymentalnego występu w Lublinie.
11 stycznia
Epidemia Piosenki Turystycznej BAKCYNALIA 85 w Lublinie. Występ na KUL-u i w Chatce Żaka. Koncepcja szczytu wiolinistycznego, zaproponowana przez Marka Czerniawskiego – pragnącego w ten sposób odzyskać miejsce w zespole – umarła szybciej niż nadzieja, że można pożenić ogień z wodą. Najadłem się sporej porcji niezasłużonego wstydu, przeżywając na scenie nieporozumienie artystyczne odebrane – na szczęście – przez łaskawą publiczność jako sztubacki żart. Po raz pierwszy intuicja zawiodła mnie z kretesem, a zmysł krytyczny przysnął. Odrzucenie – za radą Piotra Bakala – propozycji rozkładówki w opiniotwórczym, ale reżimowym tygodniku „Razem”.
12 stycznia
Wieczór kolęd i pastorałek w lubelskim klubie Kazik, uświetniony skandalem wywołanym przez Karola Płudowskiego – barda, ekscentryka i filozofa, który założywszy damskie figi na głowę przed planowanym wykonaniem tradycyjnej kolędy Bóg się rodzi, stwierdził że jeżeli Bóg jest wszędzie, to może być i w majtkach jego żony. 

1987
21 października
Ciężka samotna przeprawa w wypełnionej po brzegi ludźmi Chatce Żaka. Zmanipulowany informacyjne Lublin przyjął mnie gwizdami, pożegnał zaś po dwóch godzinach owacjami na stojąco. Warto żyć!
2 grudnia
Uciążliwa wyprawa do Lublina na Bakcynalia’87 z mocnym postanowieniem powrotu do pracy zespołowej. Odpuszczam Wojtkowi i żegnam się z występami w pojedynkę.

Powyższe zapisy pochodzą z oficjalnej strony SDM i Krzysztofa Myszkowskiego [źródło] i nawiązują do mojego pierwszego kontaktu z tym zespołem. Pamiętam te Bakcynalia 29 lat temu, atmosferę na sali, koncert w Chatce Żaka. W Kaziku (klub w jednym z domów studenckich Politechniki Lubelskiej) wtedy nie byłam, choć miałam dwa kroki. Od tamtej pory, mimo upływu tylu lat, trwa moje zauroczenie poezją śpiewaną, szczególnie w wersji Starego Dobrego Małżeństwa. Powiem (napiszę) więcej - w wersji Krzysztofa Myszkowskiego:)

Gdybym miała wybrać złotą dziesiątkę, to na pewno na liście znalazłyby się następujące piosenki: "Jak", "Kim właściwie była ta piękna pani?" i "Z nim będziesz szczęśliwsza" [sł. Edward Stachura], "Bejdak", "Bieszczadzkie anioły", "Blues dla Małej", "Czarny blues o czwartej nad ranem"[ polecam nagranie z Opola '95] i "Wojtka Bellona ostatnia ziemska podróż do Włodawy" [sł. Adam Ziemianin] oraz "Pożegnanie" [sł. Piotr Bakal]. Autorem muzyki do wszystkich piosenek jest Krzysztof Myszkowski. Jako dziesiąty utwór podaję Majkę [autor nieznany]:) Jeśli miałabym wybrać ten jeden jedyny utwór, byłby to oczywiście "Czarny blues o czwartej nad ranem" ze słynnym szszszszsz na końcu:)
Czwarta nad ranem 
Może sen przyjdzie 
Może mnie odwiedzisz.

Szukając czegoś w swoich zbiorach, co nadawałoby się do zilustrowania tego postu, nie znalazłam żadnej oryginalnej kasety magnetofonowej, ani tym bardziej płyty CD:) Mam tylko przegrane kasety: "Makatki" z 1990 r. oraz  "Czarny blues o czwartej nad ranem" z 1992 r. Nie ma się czego dziwić - nie lubię słuchać muzyki:) Żadnej:)  
Mam jednak coś bezcennego:) - 24-stronicową książeczkę pt. "Makatki", z której okładkę prezentuję powyżej. Wydana została w Łodzi w 1992 r.  i kosztowała... 20000 zł:))) Tak, tak, dwadzieścia tysięcy złotych:)))

Książeczka nadal jest bezcenna, mimo że przedstawia obecnie wartość 2 groszy. Przy jednej z piosenek znalazłam swój dopisek z czasów, gdy próbowałam grać na gitarze. Pewnie B-dur był dla mnie za trudny:)



Właśnie słucham kasety sprzed 22 lat, leci piosenka "Wojtka Bellona ostatnia ziemska podróż do Włodawy".
I pociąg lubelski 
noc długą przecina 
buntując się
na ostrych zakrętach
I mówisz - wszystko będzie dobrze
opowiemy im nasze sprawy
przecież po to jedziemy
na dwa dni do Włodawy

Jeździło się kiedyś w tamtą stronę starym pociągiem, w którym były drewniane siedzenia. A zresztą... I tak najczęściej siedziało się w otwartych drzwiach z nogami na stopniach wagonu. Zieleń okolicznych drzew i krzewów, rosnących przy torach, była niemalże na wyciągnięcie ręki:)
Wystukaj po torach do mnie list
Wtedy naprawdę nie wyjedziesz cała
Niech będzie w nim lokomotywy gwizd
Tylko to zrób jeszcze dla mnie - Mała


Ech, poszłabym na koncert Starego Dobrego Małżeństwa. W Lublinie będzie 22 lutego 2015 r.:)))

P.S. Specjalnie dla koleżAnki - "Pod kątem rozwartym":)

"Pies jest cnotą,...

która nie mogła zostać człowiekiem."

Nie mam pojęcia, którą z cnót miał na myśli Victor Hugo, wypowiadając powyższe zdanie. Może jakąś cnotę teologalną lub kardynalną? Może którąś z cnót konfucjańskich lub obywatelskich? A może wszystkie razem wzięte? Jedno wiem - Tropik, pies Miki z bloga Dzika Kura w Pastelowym Kurniku jest wzorem cnoty cierpliwości. Może ktoś powie, że takiej cnoty nie ma... Ależ jest, wystarczyło mi tylko kilka dni, w trakcie których ostatnio towarzyszyłam Tropikowi w trudnych sytuacjach, aby to stwierdzić ponad wszelką wątpliwość.





Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce we wrześniu. Pomagałam wtedy Mice w jej domu podawać Tropikowi kroplówki. Choć robiłam to pierwszy raz w życiu, dość szybko "załapałam" o co chodzi. Piesek grzecznie wskakiwał na łóżko, układał się wygodnie i tak przez ok. 1,5-2 godz. leżał spokojnie, aż kroplówka się skończyła. Mika siedziała z jednej strony, ja z drugiej. W tym czasie mógł trochę nawet pospać, głaskany "na cztery ręce":) Już nie pamiętam, ile razy dostawał te kroplówki, ale przed każdym zabiegiem wyprowadzałam go na spacer, aby łatwiej mu było znosić długie leżenie. Z żalem patrzyłam, jak kolejny wenflon przestaje działać, a łapek już braknie, aby wkłuć się kolejny raz. Na koniec dawałyśmy już kroplówki podskórnie, ponoć mniej skuteczne, ale zawsze to jakieś lekarstwo... Przygotowywałyśmy więc te kroplówki... No, tak - w życiu bym nie ukłuła psa igłą - ja tylko trzymałam fałd skórny na grzbiecie, tzw. "namiocik", a Mika dzielnie wkuwała się w skórę. Pies cierpliwie wszystko znosił. Jedyną nagrodą był kawałeczek chałki, którym Mika się z nim dzieliła. No i spacer, na który go zabierałam dwa lub trzy razy dziennie.





W październiku byłam z Tropikiem sama, Mika musiała wyjechać. Zostawiła porządnie zrobione "instrukcje obsługi", czyli co i w jakiej ilości podawać do jedzenia, jakie leki trzeba przemycać w pożywieniu. Poprosiła też swoją koleżankę A., aby fachowo podawała kolejne kroplówki. A ja tylko głaskałam go, zmieniałam opatrunki, mówiłam cicho, aby jeszcze trochę wytrzymał.... I zabierałam Tropika na spacery:) Jaką wielką są one przyjemnością dla niego, widać na zdjęciach:) Dla mnie też:) To dzięki niemu miałam trzy razy dziennie półgodzinne przebieżki, zwiedzając przy okazji ciekawe miejsca Zakopanego:) Mimo jego choroby i osłabienia, podczas "zwiedzania" okolicy musiałam się za nim nieźle nadreptać:)))




Największą frajdę Tropik miał jednak podczas spaceru, na który wzięła nas koleżanka Miki, A. Poszliśmy wtedy na Antałówkę. Na zdjęciach, które przeglądam, widać wysoką, szczupłą i sprężystą sylwetkę A., w trawach wystaje tylko ogon Tropika, zachwyconego okolicą i przestrzenią, mnie nie widać, gdyż... nie nadążam za nimi pod górkę:) Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że koleżanka Miki była również koleżanką Jej Rodziców:)
Napisałam powyżej, że dla Tropika ten spacer był największą frajdą, ale to nie jest do końca prawda. Najbardziej był szczęśliwy, gdy po powrocie Miki udało się nam we troje pospacerować po Zakopanem. Byliśmy w kilku ciekawych miejscach. I tyle ciekawych rzeczy widzieliśmy. A najważniejsze było to, że pies towarzyszył swojej pani:)






Niestety, Mika musiała w grudniu wyjechać kolejny raz. Tropik był w tym czasie w trakcie kolejnej serii kroplówek, tym razem w przychodni. Gdyby nie to, że przywitał mnie jak zwykle radośnie, nie poznałabym stworka. Od czasu, kiedy widziałam go ostatnim razem, Tropik bardzo schudł. Nadal wygląda pięknie, ale te zapadnięte boki wzbudzają wielką żałość w człowieku. I te łapki, w które już nie można się wkłuć. Na szczęście w jednej z tylnych łap udało się umieścić wenflon, dzięki któremu w przychodni weterynaryjnej podawano Tropikowi kolejne kroplówki. Niestety, pies musiał cały czas stać. I to w dodatku nieruchomo. Proszę sobie wyobrazić małą i ciasną salkę, pełną oszklonych gablot i rysunków, przedstawiających budowę wewnętrzną psa i kota. Gorące kaloryfery, suche powietrze i... Tropika, stojącego nieruchomo przez blisko 2 godziny (dokładnie 1 godz. i 50 minut). Przez cztery dni, w trakcie leczenia nie zaszczekał ani razu, nie rzucił się na żadne inne stworzenie (psy, koty, królik), stał tylko spokojnie i pozwalał płynąć tej kroplówce. Czasami brakowało mu już sił, przysiadał wtedy na tylnych łapach. Niestety, kroplówka przestawała w takich momentach spływać. Trzeba było znów się podnosić i stać. Trochę gadałam do niego o tym i owym, trochę głaskałam po łepetynie, aby mu osłodzić czekanie na koniec zabiegu. W końcu stałam razem z nim, żeby nie czuł się aż tak bardzo pokrzywdzony. A Tropik tylko raz podczas tych wszystkich zabiegów żałośnie pisnął - pan weterynarz chyba go lekko uraził podczas bandażowania łapki. Czyż nie jest to pies, który posiadł cnotę cierpliwości?

 


Oto, co piszą w Wikipedii na temat zachowania i charakteru tropikowej rasy (gończy polski): łagodny, brawurowo odważny, zrównoważony, energiczny, zwinny, roztropny, wytrzymały, bardzo podatny na tresurę (posłuszny), znakomity, nieoceniony, skuteczny stróż domostwa. Wyborny i niezastąpiony kompan wszelkich wycieczek. Wobec właściciela i jego rodziny wierny, oddany przyjaciel, a nawet wylewny. Wobec obcych zachowuje się nieufnie i z rezerwą.
No, właśnie - a przecież ja jestem dla niego obcą osobą... I przecież mogę kojarzyć mu się z bólem, skromnymi racjami dietetycznego jedzenia, gorzkim smakiem lekarstwa, zakładaniem kagańca, udręką w trakcie zabiegów... A on ma tyle cierpliwości do wszystkich, którzy pomagają mu odzyskać zdrowie. I chyba wiem, dlaczego, a właściwie dla kogo to robi:) Po prostu Tropik jest taki cierpliwy, gdyż nie chce sprawiać przykrości  i dostarczać trosk swojej pani. Mika jest dla niego wszystkim i dla niej chce wyzdrowieć. Nawet gdyby miał stać nieruchomo przez kolejne godziny, podłączony do następnej kroplówki.

Do cnoty cierpliwości dodam od siebie, że Tropik jest faktycznie wybornym i niezastąpionym kompanem wszelkich wycieczek:) I mam nadzieję, że kiedy śniegi już stopnieją i moja ulubiona Dolina Chochołowska pokryje się dywanem krokusów, udamy się na spacer razem: Mika, ja i Tropik:)

P.S. Niektóre fotografie, użyte przez mnie, można zobaczyć w poście Tropik dziękuje.