To wszystko przez Tomka_5_wybieramy zakończenie:)


Pięknie dziękuję wszystkim, którzy nadesłali zakończenia opowieści o mnichu:) Każda praca jest wspaniała:) Proszę wszystkie przeczytać dokładnie - ile w nich optymizmu, pozytywnego myślenia, zaskakujących rozwiązań:)

Szanownych Czytelników, krewnych i znajomych królika uprasza się o wybór najlepszego zakończenia. Wystarczy wcisnąć przycisk (sonda znajduje się obok, w prawym górnym rogu). Wyboru można dokonywać już teraz, idąc na żywioł:). Można też go dokonać po dogłębnym przeanalizowaniu każdej z wersji. Sonda będzie czynna do dnia 1 marca br. do godziny 21.00. W przypadku, gdy nie zadziała, uprzejmie proszę się nie denerwować. Albo coś uda mi się z tym zrobić, albo można będzie głosować w komentarzach. Oczywiście wszelkie peany na cześć autorów poszczególnych wersji i fantastycznych zakończeń mile widziane:) Zapraszam zatem do czytania:)

Karteczki dziś prezentowane, które mogą być nagrodą w zabawie, wykonane są w oparciu o Oriental Flowers Set e-patterns.


Opowieść I
Kiedy tak mnich ów zwisał beznadziejnie i bezmyślnie, na skraju urwiska pojawiła się piękna białogłowa. Odziana w powłóczystą szatę i obdarzona lśniącym, białym licem, przystąpiła do dzieła.
Jako, że język miała cięty naczęła nędzić rzeczonego niedźwiedzia, co poczyniło wielkie spustoszenie w umyśle tegoż i pozbawiło go przytomności.
Mychy, jak to mają we zwyczaju umknęły, chowając się pod najbliższą miotłę.
Tygrys wypadł z gry, bo był na dole.
Niewiasta, choć smukła, miała siłę w barach i bez zbytniego utrudzenia wyzwoliła mnicha z opresyji oraz pomogła Mu się ochędożyć.
We wdzięczności swej, mnich obdarował ją pirwej soczystą truskaweczką i potem wespołek ruszyli przed siebie, ku nowemu...
Amen.

Opowieść II
Tak truskawka miała cudowny smak i miała jeszcze jedną właściwość :wspaniale rozjasniały umysł . Mnich wzmocnił uchwyt dłoni na gałęziach ,popatrzył uważnie na myszki i pomyślał : Jakie zabawne stworzonka ,śmiesznie ruszają wąsikami .Z chęcią poobserwował by je dłużej ,ale miał na głowie poważniejsze sprawy . Myszki wiadomo są to istoty płochliwe i mające negatywny stosunek do kota . Mnich miauknął na próbę ,myszki zastrzygły uszkami i zaprzestały podgryzania . Po chwili jednak wróciły do swojego zajęcia . Mnich spostrzegłszy jednak ,że jego działania idą w odpowiednim kierunku ,zaczął miaukać dalej . Początkowo cichutko z pewną nieśmiałością . No bo widziane to rzeczy aby poważny buddyjski mnich miauczał ? Popatrzył jednak w górę na wygłodniałego niedzwiedzia i w dół na wystrzerzone kły tygrysa ,stwierdził ,że śmieszność śmiesznością ,życie jednak ważniejsze i rozmiauczał sie na całego . Myszki może nie dostrzegły w mnichu kota ,ale przestraszyły się hałasu który robił i w końcu czmychnęły . Mnich odetchnął ,wyglądało na to że chyba jedno zagrożenie ma z głowy . Poruszał delikatnie ścierpniętymi rękami ,poszukał oparcia na nogi ,znalazł najwygodniejszą pozycję i rozejrzał się wkoło . U góry wyglądało nie szczególnie ,niedzwiedz patrzył w dół i oblizywał się łakomie . No i na dole było nie lepiej , z wysoka było widać ,że tygrysie zęby są ostre . Ale popatrzył także w dal i ........ świat był taki piękny :) Z tej wysokości widać było bezkresną przestrzeń i wspaniałą dziką przyrodę ,słońce grzało przyjemnie ,acz nie natarczywie . Tak, stanowczo chciało się żyć :) Mnich pomyślał ,że warto by się jednak zastanowić nad swoją sytuacją . Z którym przeciwnikiem się zmierzyć i jak . Po krótkim namyśle stwierdził ,że dół go nie interesuje , zle mu się kojarzył . Tak , miał stanowczo awersję do staczania się .
Czyli należało by coś zrobić z tym niedzwiedziem ,hmmm tylko co . Popatrzył w górę wielkie misisko było wyraznie bardzo głodne ,no stanowczo nie wyglądało przyjaznie . Zaschło mu w ustach -zerwę sobie jeszcze kilka tych boskich truskawek –pomyślał . Popatrzył w stronę truskawek i coś go w ich wyglądzie zastanowiło ,przyjrzał się uważnie . O buddo !!!! Ich liście, przecież one są żółte !!! Zaraz ,zaraz –myślał gorączkowo jaką to my mamy porę roku ? Jesień ,mamy przecież jesień ,popatrzył jeszcze na krzew którego mozolnie się trzymał ,on także miał piękne przebarwione liście .Te truskawki, to była przepyszna ich jesienna odmiana . No tak był uratowany :)
URAAAAATOOOOOOWANYYYYYY !!!!!!
Zaczął zrywać zachłannie truskawki aby ugasić pragnienie i przy okazji rozkoszować się ich smakiem. Umysł jego spokojnie analizował sytuacje , Ten niedzwiedz niedługo zapadnie w sen zimowy ,nie może stać tam na górze i czekać na niego w nieskończoność . Bury kudłacz ma mało czasu ,musi znalezć sobie inny pokarm ,aby najeść się do syta przed udaniem się do swojego zimowego barłogu . Mnichowi radość pulsowała w skroniach ,on mnich buddyjski ma czas, dużo czasu :) Pod wpływem radości wzrok mu się wyostrzył i spostrzegł ,że skała nie jest jednolita ,ale ma mnóstwo załamań i uskoków , a trochę z boku widoczna jest dość szeroka szczelina ,zaczął mozolnie przesuwać się w jej kierunku . Dotarłszy do niej stwierdził ,że jest to wnęka w skale , w której zmieści się jego wątłe ciało . Umościł się tam wygodnie ,mógł teraz swobodnie wypocząć . Sytuacja nie była komfortowa ,ale całkiem znośna, do jedzenia były te truskawki i jakieś roślinki ,no da się żyć :)
Niedzwiedzisko było naprawdę głodne , widząc ,że potrawka się okopała , dla zasady poczuwał jeszcze kilka godzin ,a potem powędrował gdzie indziej szukać posiłku .
A mnich mozolnie zaczął piąć się w górę , dotarłszy na górę ,wyrównał oddech i powędrował do klasztoru . Był bogatszy o jedno doświadczenie . Czy to mu pomoże w życiu ? Czas pokaże :))))
KONIEC

Opowieść III
Nadludzkim wysiłkiem woli, wydobywszy się z tej opresji, mnich z brzuchem pełnym słodkich, czerwonych truskawek pojawił się wieczorem w klasztorze.
Zdrożony był bardzo, ale zanim zasnął obiecał sobie, że w klasztornym ogrodzie koniecznie trzeba zasadzić truskawki...

Opowieść IV
Mnich zamknął oczy rozkoszując się po raz któryś słodkością owoców, jego rozbiegane myśli pod wpływem doznań smakowych uspokoiły się, będąc jeszcze w błogim nastroju otworzył oczy i popatrzył w dół, wtedy o dziwo zorientował się, że to co poprzednio widział było omamem spowodowanym paniką, okazało się, że w dole była tafla wody a w niej odbijała się zieleń porastająca urwisko a odbicie niedźwiedzia szczerzącego zęby i potrząsającego głową upodobniło się przerażonemu mnichowi do tygrysa...nie namyślał się długo, tym bardziej, że gałąź nadgryzana była skutecznie przez myszki i po prostu skoczył do wody, a że był świetnym pływakiem dopłynął do brzegu i będąc niepoprawnym optymistą jedynie co w jego pamięci pozostało to ta pachnąca i nieziemsko smaczna słodycz dzikich owoców... 
A morał tej opowieści jest następujący...warto być optymistą, bo tylko wtedy w straszliwych warunkach zagrażających życiu można zatracić się smakując dzikie truskawki i tak uspakajając i rozjaśniając umysł znaleźć wyjście z najbardziej beznadziejnej, życiowej sytuacji...

Opowieść V
Alternatywy 4

Alternatywa 1
Mnich zjadł ostatni słodki kawalątek truskawki. Zdążył jeszcze oblizać usta, gdy mu się przypomniało, że jest uczulony na te owoce. Trzy sekundy później ambitna alergia dała o sobie znać w sposób gwałtowny. Spadł w przepaść. Nim jego ciało zderzyło się z ziemią, już nie żył. Tygrys dobrał się do zwłok. Jednak, patrzący na to z góry niedźwiedź, pozazdrościł tygrysowi zdobyczy. Hmmm – pomyślał niedźwiedź - jeśli skoczę w przepaść i wyląduję na tygrysie, to nic mi się nie stanie, a cała zdobycz będzie dla mnie. Niedźwiedź skoczył, owszem przygniótł tygrysa, ale sam też zginął.
Stojąca na urwisku skalnym mysz rzekła do drugiej:
- Patrz, jak piękna tragedia.
- Jaka piękna tragedia, eh. - odparła druga mysz.
Morał z tej opowieści: Trzymaj się diety wsuwaj kotlety, bo truskawki powodują upadki.

Alternatywa 2
Mnich tracił siły. Gałąź wyśliznęła mu się z ręki. Ale wbrew prawu ciążenia, zamiast spadać, zaczął się unosić. Zamachał rękami niczym ptak skrzydłami i odleciał w siną dal.
Morał z tej opowieści: znany napój energetyczny doda ci skrzydeł, nawet jeśli podlałeś nim truskawki. To znaczy... tak naprawdę podlał je moczem jakiś przypadkowy przechodzień, który wcześniej delektował się tym napojem. Czy to zatem siła napoju, czy urynoterapii uratowała mnicha? Tego nie wiadomo. Ludowi bajarze milczą na ten temat. W siedemdziesięciu trzech językach milczą.

Alternatywa 3
Mysz przegryzła gałąź i mnich zaczął spadać. Zamknął oczy i wrzeszczał w niebogłosy. Wtem coś ze sporą siłą uderzyło go w żebra. Czyżby przelatujący ptak? - pomyślał mnich, otworzył oczy, nic nie zauważył, więc znowu je zamknął, spadał i wrzeszczał dalej. Ponownie otrzymał cios w żebra. Otworzył oczy. W około panowała czerń i duchota. Ktoś leżał koło niego i sapał. Umarłem i trafiłem do piekła. - pomyślał mnich. O matko, umarłem - powiedział z przerażeniem.
Mam dla ciebie przykrą wiadomość - poprzez ciemność doleciał go czyjś głos - nie umarłeś. Znowu coś ci się śniło i tak się darłeś, że obudziłeś wszystkich sąsiadów – powiedziała żona montera sieci energetycznej.
Morał z tej opowieści: Bo miewamy czasem głupie sny, a potem się budzimy i*...
*Autorem morału jest Wojciech Młynarski.

Alternatywa 4
Mnich z przerażeniem stwierdził, że myszy podgryzają jego gałązkę życia. Z lekka podniosło mu się ciśnienie. Złapał obie myszy i cisnął nimi w niedźwiedzia. Misiaczek, chcąc złapać przekąskę, zachwiał się nad urwiskiem i spadł. Tymczasem mnich pod wpływem adrenaliny podciągnął się, wdrapał na górę. Wstał, otrzepał wdzianko i doszedł podśpiewując: „Parostatkiem w piękny rejs, statkiem na parę*”...
Morał z tej opowieści: Gdy brak ci liny, korzystaj z adrenaliny.
*Autor: Tadeusz Drozda

Opowieść VI
Gdy tak delektował się cudownym smakiem truskawek, a przez myśl przebiegło mu całe życie, stwierdził - dla tego niebiańskiego uczucia warto żyć. Zaczął intensywnie myśleć. Rozejrzał się uważnie  dookoła i dostrzegł kolejne krzewy, wyrastające ze skalnych występów. Pomyślał - żeby nie ten tygrys, z łatwością mogę zejść na dół. Gdyby nie niedźwiedź, z równą łatwością mogę wyjść na górę. Po raz drugi sięgnął ręką i zerwał kolejne truskawki. Wraz z niebiańskim odczuciem w jego ciało wstąpiła niezwykła siła. Zaryczał głosem lwa, a echo głębokiej przepaści spotęgowało jego siłę. Słysząc to, tygrys, niedźwiedź i myszy uciekły. Zwinny mnich kilkoma susami wydostał się z przepaści. Szybkim krokiem udał się do klasztoru, gdzie w niedługim czasie, na pamiątkę tego zdarzenia, założył plantację truskawek :)

Opowieść VII
Mnich poczuł się nieco niepewnie. „Co robić, co robić???? „ myślał gorączkowo. Przypomniał sobie nauki swojego mistrza z klasztoru w Himalajach - „Gdy nie wiesz co robić, nie rób nic, rozwiązanie samo przyjdzie...” Skupił się więc na niemyśleniu, co nie było łatwe, gdyż myszki bardzo pracowite były i gryzły gałązkę z uporem godnym lepszej sprawy. „No cóż, jak zginę tak zginę, ale przynajmniej poczułem niebiański smak tych truskawek i ostatnie wspomnienie będzie piękne...” - przemknęło mu przez głowę... Gałązka zaczynała trzeszczeć. 
Mnich pomyślał (chociaż miał nie myśleć), że to pewnie trochę boli, tak być pożartym, ale pocieszył się, że przecież chodził po rozżarzonych węglach i nie bolało, to jakoś może to będzie. W tym momencie zaczęło zbliżać się Rozwiązanie. Szło niezbyt pospiesznie , zbierając po drodze kwiaty, a postać miało pięknej młodej dziewczyny. „Ojej, jakie piękne truskawki!” zawołało Rozwiązanie, widząc krzaczek rosnący nieopodal. Zerwała truskawki i zjadła z wielkim smakiem, nie zauważywszy niedźwiedzia, przyglądającego się jej w lekkim osłupieniu. Dopiero gdy podniosła wzrok, zobaczyła groźnego króla puszczy. „O, misio!!” zaszczebiotała piskliwym głosikiem. „Misiu, chodź tutaj, muszę cię pogłaskać, taki jeśteś ślicny, mięciusi..” kwiliła, a głosik miała, niestety dość skrzekliwy, trzeba przyznać. No i jak na dorosłą w końcu panienkę, była dość infantylna. Myszki zastygły w zdumieniu (i przestały gryźć gałązkę), takich dźwięków, jako żywo jeszcze nie słyszały w swoim mysim życiu. 
Rozwiązanie podeszło do dumnego niedźwiedzia i wyciągnęło rękę. Król puszczy otrząsnął się ze zdumienia i ryknął na cały głos. „Ojej, no i cego się tak denerwujes? Daj fiuterko, daj...” ględziła panna bez sensu. „A wies, ze takie miastećko jest malusie, które ma w herbie pannę na niedźwiedziu? No misiu, ja bym się przejechała, cio?” Tego już miś (pardon, niedźwiedź!) nie zdzierżył i uciekł przed siebie, byle dalej od słodkiej panienki. 
„Cemu uciekł?” zapytało Rozwiązanie skamieniałych z wrażenia myszek. „Yhymmm” chrząknęła jedna, „ On, wiesz, do dziewic nie nawykły...” „Hi, hi, hi – zachichotało Rozwiązanie – dziewica, akurat.” uśmiechnęła się pod nosem. Pochyliła się nad przepaścią i ujrzała na dole Tygrysa. Mnich na razie uszedł jej uwadze, skupiła się na zwierzętach. „Och. Kiciuś! Jakiś ty piękny, i fiuterko masz takie jak lubię! „ zapiszczała podniecona - „I ziąbećki maś takie bielutkie, cym je myjes, cym??? Bo moje to jakieś zółtawe...” zasmuciła się nagle. „Kici.,kici, chodź do nas, chodź, tluskawecek ci dam, i za uśkami podrapie, chodź!” gaworzyła rozkosznie a głos jej przybierał coraz wyższe tony. W połowie jej przemówienia król dżungli zaczął kłaść uszy po sobie , chcąc jakoś wyciszyć te dźwięki, raniące jego słuch. Ale gdy usłyszał pisk „Iiiiiiii, jeście pan tu wisi, ale bez fiuterka!!!” ryknął jak oszalały i czmychnął gdzie pieprz rośnie. 
Mnich wisiał na końcu gałązki zupełnie porażony głosem Rozwiązania i niezdolny do żadnego ruchu. „Plosie pana, panie mnichu – zaszczebiotało Rozwiązanie – cy pan coś tu ćwicy? Cy tak pan wisi dla psyjemności??” „Eeeee, tak sobie wiszę” - bąknął mnich pod nosem. „Kręgosłup rozciągam...” 
„A mozie psyjdzie pan tu do mnie? Bo wie pan, ja nie wiem cemu, ale wsyscy psede mną uciekają... A ja pseciez jeśtem taka mala...” Zamrugała rzęsami pochylając się nad mnichem. 
W tym momencie litościwe myszki przegryzły gałązkę do końca i mnich zaczął spadać w przepaść, zsuwając się po zboczu. Gdy sturlał się na dno wąwozu krzyknął radośnie: „Mistrzu, twa mądrość jest nieodgadniona!!! Twoje Rozwiązanie było genialne!!!! Dzięki!” otrzepał nieco potargane szaty i ruszył w drogę powrotną pożywiając się po drodze dzikimi truskawkami, rosnącymi po drodze w wielkich ilościach. 
Myszki czmychnęły do norki, a rozczarowane Rozwiązanie udało się do klasztoru w górach, gdzie umilało swoim głosikiem czas Mistrzowi, który był głuchy jak pień... 
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie:)))

Opowieść VIII
Myszki na to tylko czekały. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, przybiły piątkę i pobiegły – każda w innym kierunku.
Gałąź trzeszczała złowieszczo, ślina z niedźwiedzich kłów kapała na łysą głowę mnicha, tygrys na dnie przepaści chodził nerwowo z jednego krańca w drugi.
Pokrzepiony słodyczą truskawek mnich już był skłonny w pokorze pożegnać się z życiem, gdy nagle przypomniał sobie, że przecież ma alergię na truskawki! Za późno! Natychmiast poczuł, że coś dziwnego dzieje się z jego ciałem. Ręka, którą trzymał się nadłamanej gałęzi spuchła jak bania, nogi wyglądały jak podłużne balony, a brzuch jak dobrze napompowana opona. Czuł, że unosi się w powietrzu jak na wodzie. Nadwerężona gałąź złamała się z trzaskiem, a mnich uniósł się ponad przepaścią i powiewając habitem podryfował w przestworza. Wkrótce był już tylko malutkim punkcikiem ponad linią horyzontu. Niedźwiedziowi z wrażenia zaschło w paszczy, a osłupiały tygrys przestał się miotać i z bezbrzeżnym rozczarowaniem spoglądał w górę…
Powietrze zamarło w bezruchu, tylko na złamanej gałęzi powiewał melancholijnie strzępek brązowego materiału …
Morał: Życie jest jak truskawka – piękne, słodkie i zdradliwe.

To wszystko przez Tomka_4

Przypominam Szanownym Czytelnikom, przy okazji zachęcając do wzięcia udziału, o mojej blogowej zabawie, która polega na dopisaniu własnego zakończenia opowieści o mnichu.

W komentarzach pod postem To wszystko przez Tomka Kretowata uprzedziła lojalnie: Och, Arte, akurat jestem w "ciągu", więc mogę zakończyć swoją wersją, ale będzie skrajnie fantastyczna, grafomańska i "na temat". A oto wersja zakończenia napisana przez Kreta:

"Ach... jakie pyszne te owoce..." - myślał dalej mnich. "Ciekawe, jaka to odmiana... - muszę sprawdzić" - postanowił i jedną ręka puścił się gałęzi, by w smartfonie wyguglować tę odmianę truskawek. 
"O!! ma smartfon z dostępem do sieci!!!" - zapiszczały myszki - "wyguglujesz nam coś? ludzie rozsypali ostatnio jakieś zielone otręby i wujek tęgo choruje po tym, może znajdziesz nam odtrutkę?" 
"A znajdę! " - obiecał mnich i sprytne myszy postanowiły wyciągnąć go z opresji. Zwołały posiłki, odwróciły uwagę niedźwiedzia, tygrysa w ogóle pominięto, gdyż sprytne gryzonie podały mnichowi całkiem mocny sznurek, za którego pomocą zdołał się dźwignąć z przepaści. Wkrótce wyguglowali odtrutkę na trutkę, uratowali mysiego wujka i wspólnie przez resztę dnia oglądali Buzz Feed TV na YT, śmiejąc się do rozpuku.
Morał: "Gdziekolwiek idziesz, zabieraj ze sobą telefon!"
Morał, oczywiście, specjalnie dla Arte, ale mam nadzieję, że się nim nie przejmie;)))
Buziaczki!!

W komentarzu do komentarza Kretowata dopisała: No pacz - zupełnie nie spełniłam żadnego z warunków;)))) To tak dla zachęty, dla innych autorów;))) Nie bójcie się!! Optymistycznie ;)))
Trudno, Kretowatą, będącą akurat w ciągu, potraktuję indywidualnie.


Przypominam zasady zabawy.
1) W zabawie mogą brać udział wszyscy chętni.
2) Zakończenie opowieści może być w dowolnej formie.
3) Zabawa trwa do 26 lutego br. włącznie (czyli zostało ok. 30 godzin do napisania i wysłania swojej wersji).
4) Zakończenie opowieści o mnichu proszę wysłać na adres cudartenka@wp.pl, podając temat wiadomości.
5) Dnia 27 lutego w specjalnym poście zostaną anonimowo umieszczone wszystkie warianty zakończeń opowieści oraz sonda, dzięki której przy udziale Szanownych Czytelników zostanie wyłoniona najbardziej podobająca się praca.
6) Podsumowanie zabawy nastąpi 1 marca w późnych godzinach wieczornych.
7) Zwycięzca zabawy w nagrodę dostanie ode mnie wybrany przez siebie zestaw karteczek z motywami roślinnymi, na przykład: zestaw I, zestaw II. Istnieje możliwość negocjacji (zamiany na "coś" z truskawkami).

Dzisiejszy zestaw wzorów jest wykonany w oparciu o Folk Art Flowers Set e-patterns.

Przy okazji apeluję do pomysłodawców zabawy: Hano, Kalipso, Orszulko, Tomku - nie mam jeszcze Waszych wersji. Tomek, co prawda, w komentarzach napisał, że nie nadaje się do pisania opowiadań, ale na pewno przeczyta te najciekawsze. Przyjmuję do wiadomości, iż nie każdy lubi pisać, ale zakończenie opowieści może być w dowolnej formie, na przykład muzycznej.

P.S. Ratunku!!! Jak się wstawia sondę? Zrobić - zrobiłam, ale nie mam pojęcia jak ją umieścić na blogu.
P.S.' Sonda została już wypróbowana. Dzięki, Mnemo. Mam nadzieję, że zadziała. A jak nie, to będziemy głosować w komentarzach.

Pan Samochodzik i tajemnice czekolady

O tym, jak trudno jest obdarować mnie prezentem, wiedzą wszyscy moi Bliscy. No, nie lubię dostawać prezentów i już:) Ale wszyscy wiedzą również, że lubię podróże:) Często mówię, że gdyby ktoś już tak mocno, mocno chciał mi coś dać, to można mi ofiarować z okazji jakiejś uroczystości... bilet w jedną stronę do jakiegokolwiek miejsca na świecie (zawsze powtarzam, że do domu wrócę za własne pieniądze:).

I tym sposobem, z okazji prezentów imieninowo-świątecznych, dzięki K., B. i K. mogłam się wybrać w podróż. Zamarzyła mi się wycieczka do Kazimierza, ale nie taka zwykła: pociągiem do Puław i dalej autobusem. Tym razem postanowiłam pojechać samochodem:) Z powodu nieposiadania czerwonego:) auta, zagadnęłam T. mniej więcej tak:: "Chciałabym wyskoczyć na chwilę do Kazimierza, aby wypić herbatę u Dziwisza. Czy pojedziesz ze mną? Proooszę.":))) Trzeba było widzieć Jego minę - widok bezcenny:) Podejrzewam, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z osobą, która chciałaby tyle kilometrów jechać, aby napić się herbaty:))) Udało mi się jednak przekonać Go o mojej nieodpartej potrzebie wyruszenia w drogę. Mało tego, dzięki  uprzejmości T. powstała seria zdjęć z trasy. I tym sposobem zapraszam Szanownych Czytelników na wirtualną wycieczkę do Kazimierza Dolnego (uprzedzam lojalnie - będzie dużo zdjęć i jeszcze więcej tekstu:).

Trasa: Lublin – Tomaszowice – Nałęczów – Wąwolnica – Bochotnica – Kazimierz Dolny liczy niewiele więcej niż 50 km.  


Najbardziej znaną miejscowością, mijaną po drodze, jest Nałęczów, jedyne w Polsce uzdrowisko o profilu wyłącznie kardiologicznym. Kuracjuszami byli tutaj m.in. Stefan Żeromski, Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz.



Malownicza droga prowadzi przez pocięty wąwozami Płaskowyż Nałęczowski


i Wąwolnicę - urokliwe miasteczko z sanktuarium Matki Boskiej Kębelskiej.


Małe wzniesienia, niezbyt strome zjazdy, liczne zakręty, nie pozwalając na rozwijanie zbyt dużej prędkości, umilają podróż:) A przecież właśnie o to chodzi:) Wszak nigdzie mi się nie spieszy:)



Droga przecina obszar Kazimierskiego Parku Krajobrazowego,


by w końcu doprowadzić do Kazimierza Dolnego.


A w Kazimierzu przywitało nas słońce:)



I, mimo stycznia, można było pospacerować wałami nad Wisłą.



Ulice były prawie puste, wszyscy turyści ... siedzieli w Herbaciarni u Dziwisza:)


Z tej to przyczyny, zamiast na herbatę, wstąpiliśmy do Cafe "Faktoria", gdzie podają najlepszą na świecie czekoladę. I dzięki temu narodził się pomysł na dzisiejszy post.



A teraz zdradzę kilka tajemnic:) Ponieważ historia czekolady, licząca ponad 4000 lat, jest przebogata, ograniczę się tylko do opowieści na temat czekolady w płynie. Jej udokumentowane początki sięgają roku 2000 p. n. e.

W dolinie Ulasa w Hondurasie historycy znaleźli ślady pierwszej małej wioski, w której kluczową rolę odgrywało kakao. Pochodzą z niej najstarsze filiżanki i talerzyki, jakie kiedykolwiek odkryto w Ameryce Łacińskiej. Wszystko wskazuje na to, że filiżanki te służyły wyłącznie do przygotowania i konsumpcji Xocoatl, czyli pierwszego napoju czekoladowego. Historycy uważają, że wspomniana wioska mogła być prawdziwą kolebką czekolady. [źródło]

... już w 1750 r. p.n.e. Olmekowie, zamieszkujący obszary dzisiejszego wybrzeża Zatoki Meksykańskiej, uprawiali kakaowce. Łącząc rozdrobnione ziarna z wodą, kukurydzą i ziołami, stworzyli pierwszą wersję dzisiejszej czekolady. Jednak to nie Olmekowie, lecz ich następcy, Majowie, opracowali metodę fermentacji, prażenia i mielenia ziaren. Mieszali zmielone kakao z wodą i mączką kukurydzianą, dodawali miód i sproszkowane chili – w ten sposób uzyskiwali napój zwany w języku nahuatl xocolatl, czyli w dosłownym tłumaczeniu gorzką wodę. Istotnie, nawet po wszystkich tych zabiegach czekolada miała raczej nieciekawy smak i mało porywającą konsystencję. Jednak to właśnie ten napój odgrywał ważną rolę podczas religijnych rytuałów.
Zwyczaj spożywania czekolady przejęli od Majów Aztekowie, wprowadzając przy okazji istotne zmiany receptury. Udoskonalanie odbywało się metodą prób i błędów. Aztekowie dorzucali do wywaru, co tylko się dało: od wanilii przez pieprz aż po suszone płatki rozmaitych kwiatów. Napój był coraz lepszy, same zaś ziarna stały się tak bardzo pożądane, że zaczęto używać ich w charakterze waluty. To istotnie zmieniło postrzeganie ówczesnej czekolady, bo picie roztworu z pieniędzy zmieniło dawny, religijny rytuał w szczyt luksusu graniczącego z rozrzutnością. Napój nadal był cierpki i tłusty, ale z biegiem czasu coraz bardziej aromatyczny. [źródło]

W celu przygotowania napoju czekoladowego Aztekowie najpierw otwierali strąki kakaowca, następnie wyciągali z nich od 20 do 30 ziaren i suszyli je przez kilka dni na słońcu. Następnie prażyli je nad żarem ogniska, co wydawało się powodować powstawanie przejmującego, słodkiego smaku. Następnie mielili ziarna, stosując do tego ciężki wałek i zakrzywiony kamień nazywany „metate”, dodawali do nich przyprawy, zioła i czerwony pieprz aż do uzyskania czerwonej pasty. Pastę rozpuszczano w wodzie i przelewano z naczynia do naczynia aż powstała piana. To właśnie ta obfita i gładka piana sprawiała, że Aztekowie uważali napój za tak pyszny.[źródło]

Majowie i Aztekowie uważali czekoladę za napój bogów i pili ją na ostro z dodatkiem chili. (...) Raczyły się nim wyłącznie wyższe klasy społeczne, a należące do władców plantacje kakaowca utożsamiano ze skarbem i dowodem bogactwa. Europejczycy zetknęli się z kakaowcem w 1502 r. w czasie czwartej wyprawy Krzysztofa Kolumba... [źródło
Dzięki synowi Kolumba Ferdynandowi wiemy dokładnie, kiedy się to wydarzyło. W prowadzonym przez siebie dzienniku pod datą 15 sierpnia 1502 r. opisał, jak Indianie wnosili kakaowe ziarno na pokład hiszpańskiego galeonu: "Musiały mieć one dla nich wielką wartość, bo widziałem, że jeśli któryś z tych migdałów upadł, wszyscy przystawali, by go podnieść, jakby szukali własnego oka".[źródło]

W 1528 roku Hernán Cortés de Monroy Pizarro Altamirano, marqués del Valle de Oaxaca przywiózł po raz pierwszy ziarna kakaowca do Hiszpanii. I od tej pory zaczyna się w Europie zauroczenie czekoladą. Choć początki były trudne (ostre smaki kojarzono z diabelskimi), napój z kakao zaczęto pić nawet na zakończenie kościelnych nabożeństw. Już w XVII wieku czekolada była znanym i powszechnie używanym w Europie środkiem do leczenia przeziębień, kaszlu, gruźlicy, jamy ustnej, żołądka i „złamanych” serc. Uważano, że pobudza trawienie, ma wpływ na płodność i odporność organizmu. Uważano ją za „źrodło siły mentalnej” wzmacniające umysł, pomocne w leczeniu depresji. W momencie, gdy odkryto możliwość posłodzenia czekolady, stała się ulubionym napojem, pitym po prostu dla przyjemności dla jej walorów smakowych i odżywczych:)

Poniżej trochę faktów i dat sprzed ponad trzystu lat, opracowanych na podstawie tekstu na stronie Callebaut.
  • Badacz pracujący dla hiszpańskiej armii, Benzoni, w 1565 roku po raz pierwszy opisał w swoich notatkach z podróży sposób przygotowania napoju kakaowego.
  • Przepis na słodką czekoladę zawdzięczamy jednak zakonnicom zamieszkującym miasto Oaxaca w Meksyku, które rozpowszechniły wśród kolonialistów czekoladowy napój z dodatkiem miodu, cynamonu i cukru trzcinowego. Do Hiszpanii słodki przysmak sprowadzili hiszpańscy mnisi około 1590 roku. Osłodzili oni napój czekoladowy miodem i wanilią. Słodki smak, który udało im się osiągnąć stanowił podstawę czekoladowej receptury, jaką znamy dziś.
  • W 1606 roku Włoski handlowiec Carletti wyjawił tajemnice kakao i przygotowania czekoladowego napoju swoim zaprzyjaźnionym rodakom. Carletti spożywał kakao i czekoladę w Indiach Zachodnich i Hiszpanii. Ich smakiem zapragnął podzielić się z rodakami, co wywołało niezwykły efekt. Włochy oszalały na punkcie czekolady. Perugia stała się sercem czekoladowej manii, a sklepy czekoladowe (cioccolatieri) otwierano w największych miastach w kraju. Pierwsze sklepy czekoladowe pojawiły się w Wenecji. Z Włoch czekolada powędrowała do Niemiec, Austrii i Szwajcarii. 
  • Francuzi spróbowali czekolady w 1615 roku, kiedy Ludwik XIII ożenił się z Anną Austriaczką. Przeprowadzili się oni do Francji, gdzie wprowadzili czekoladę na dwór królewski. Anna sprowadziła nawet swoją własną służącą, piękną Molinę, która przygotowywała królowej napój kakaowy. 
  • ... przykład klasyfikowania czekolady jako środka leczniczego znajduje się w pierwszej publikacji przepisu na czekoladę sporządzonego przez hiszpańskiego lekarza Antonio Colmenero de Ledesma w 1631 roku. Opierał się on na starożytnym przepisie Azteków, przy czym gorzki smak wzmocniono dodaniem kwiatów i ziół, takich jak anyż, wanilia, róże kastylijskie, cynamon, migdały, orzechy laskowe itp. Dodawane przyprawy zależały od dolegliwości fizycznych chorego. 
  • W 1641 roku niemiecki naukowiec Johan Georg Volckammer skosztował czekolady podczas wycieczki do Neapolu. Urok tego przysmaku tak go zachwycił, że sprowadził ją do Niemiec. Nie od razu udało mu się przekonać Niemców, ale po pewnym czasie wielu z nich zakochało się w jej smaku. Wprowadzili oni nawet zwyczaj picia filiżanki gorącej czekolady przed snem. Być może miało to związek z ich przekonaniem o tym, że czekolada stanowi najlepszy środek wzbudzający namiętność. 
  • Kiedy czekolada została po raz pierwszy sprowadzona na kontynent europejski, początkowo uważano ją raczej za lekarstwo niż za pyszny produkt spożywczy. Miało to związek z wiarą Azteków w to, że czekolada wzmacnia organizm i pobudza zmysły. Pierwsze oficjalne oświadczenie zostało wydane przez Bonawenturę z Aragonii, brata kardynała Richelieu w 1653 roku. Opisywał on czekoladę jako stymulującą zdrowe funkcjonowanie śledziony i innych funkcji trawiennych. 
  • Gdy po raz pierwszy w 1657 roku czekolady spróbowali Anglicy, uznali ją za „ekstrawagancką”. Podobnie jak w pozostałych krajach europejskich, początkowo jej spożycie stanowiło przywilej i odbywało się jedynie na dworach królewskich oraz wśród arystokracji. Czekolada szybko stała się jednak popularna także w klasie wyższej. 
  • 1662: Po latach dyskusji włoski kardynał Francesco Maria Brancaccio potwierdził, że katolicy mogą spożywać czekoladę podczas 40 dni Wielkiego Postu, ale tylko w postaci napoju, a nie w formie stałej ani przetworzonej w ciastach czy pastylkach.
  • W 1697 roku podczas wizyty w belgijskiej stolicy, Brukseli, burmistrz Zurychu Heinrich Escher spróbował czekolady podczas jednej z wycieczek po mieście. Był tak zdumiony i zachwycony, że od razu zabrał ze sobą próbki czekolady do Szwajcarii.


Pozwolę sobie jeszcze przytoczyć kilka ciekawostek z z artykułu pt. Czekolada: długa historia słodkiego przysmaku.
  • Jeden z podróżników, przemierzając w 1575 r. półwysep Jukatan, zanotował: “Ile razy przejeżdżałem przez osadę, Indianie proponowali mi, bym się napił czekolady. Gdy odmawiałem, odchodzili, śmiejąc się, wielce rozbawieni. Jednak kiedy zabrakło wina, uczyniłem jak inni. Smak jest trochę gorzki, a sam napój zaspokaja i ożywia ciało, ale nie można się nim upić". 
  • Hiszpańskim damom towarzyszącym w XVII wieku kolonizatorom Meksyku tak zasmakował ten napój, że piły go nawet podczas mszy. Indiańskie służące donosiły im do kościoła dzbanuszki świeżo przygotowanego napoju. Damy twierdziły bowiem, że tylko dzięki temu są w stanie wytrzymać trudy związane z długą i skomplikowaną liturgią. Z tym oburzającym zwyczajem postanowił skończyć biskup w Chiapa Real (obecnie San Cristobal de las Casas, stan Chiapas, Meksyk), który wywiesił na drzwiach katedry zakaz picia czekolady w czasie mszy pod groźbą ekskomuniki. Osiągnął tylko tyle, że wierni zaczęli omijać katedrę i szli na mszę do klasztoru dominikanów, którego przeor miał znacznie liberalniejsze poglądy w kwestii czekolady. Legenda głosi, że surowy biskup wkrótce ciężko zachorował i zmarł w męczarniach, najwyraźniej otruty. A truciznę podano mu w kubku czekolady...
  • Quetzalcoatl, Pierzasty Wąż - bóg słońca, wiatru i oddechu życia - pijał orzeźwiający napój z ziaren pewnego drzewa rosnącego w tropikalnych lasach Ameryki Środkowej. Być może właśnie od imienia tego najłaskawszego dla ludzi azteckiego bóstwa pochodzi nazwa czekolady: cacahualt, chocolatl. W języku mieszkańców amazońskiej dżungli napój ten nazywał się podobnie - xococalt, ale oznaczał gorzką wodę. W 1737 r. szwedzki przyrodnik Carl von Linne (Karol Linneusz) nadał drzewu kakaowemu łacińską nazwę Theobroma (z greckiego: napój bogów) cacao.
  • Czekoladę, jaką pijemy obecnie, rozpropagowali Anglicy, po tym jak w roku 1657 pewien Francuz otworzył w Londynie przy Bishopsgate Street pijalnię “znakomitego napoju zachodnioindyjskiego”. Wodę zastąpiono mlekiem i - aby uzyskać aksamitną, gęstą konsystencję - dodawano utarte z cukrem jajka. Przysmak ten był tak kosztowny, że znany pisarz Samuel Pepys po raz pierwszy spróbował go dopiero w roku 1662 i od tej pory regularnie zaglądał do czekoladowego sklepu na “swój poranny łyk czekolady”. 
  • Wielkim miłośnikiem czekolady był August II Sas - pierwszy przedstawiciel rządzącej w Saksonii dynastii Wettynów, który zasiadł na tronie polskim. To prawdopodobnie on wprowadził modę na picie czekolady na Wisłą. Było to w pierwszym dziesięcioleciu XVIII w. 
  • Pierwsza oryginalna, polska czekolada pitna powstała około 1859 r. Twórcą jej receptury był protoplasta najsłynniejszych polskich cukierników, Ernest Karol Wedel.


Od opisywanych powyżej wydarzeń minęło kilkaset lat, ale nawet dziś czekolada emanuje aurą tajemniczości, luksusu i wyrafinowanej przyjemności:) Trudno się dziwić, że wyszliśmy z kafeterii pełni optymizmu, uśmiechnięci, szczęśliwi:) I z postanowieniem, że trzeba tu przyjechać kolejny raz. Nawet tylko po to, aby wypić w tym fantastycznym i urokliwym  miejscu małą filiżankę czekolady:)


Na koniec pragnę podziękować Wam, K., B. i K., za wspaniały prezent (bilet w obie strony:), a Tobie, T., za miłe towarzystwo i użyczenie samochodu, co prawda nie czerwonego, ale... nie będę drobiazgowa:))) Przy okazji pozwolę sobie powtórzyć, wyartukułowaną wcześniej w postach Pan Samochodzik i ariańska piramida oraz Pan Samochodzik i lubelski czakram, potrzebę posiadania własnego auta.

OGŁOSZENIE
Z powodu chęci zgłębienia pozostałych tajemnic najlepszej na świecie czekolady, podawanej w Cafe "Faktoria" w Kazimierzu nad Wisłą, chętnie odziedziczę wehikuł. Nie musi być w zupełności taki jak pojazd Pana Samochodzika. Może mieć automatyczną skrzynię biegów i może palić tylko 3 l/100 km. Zrezygnować mogę z amfibii oraz z kilku innych patentów, nadal upieram się jednak przy tym, by był... czerwony:)))

P.S. Przywiozłam sobie na pamiątkę kartkę z wyjazdu do Kazimierza Dolnego:) Ponoć był "aksamitny":))) 


P.S.' 12 kwietnia przypada Światowy Dzień Czekolady:))) A przepis na czekoladę, którą można zrobić w domu, znalazłam tu (klik).

Wieczna pamięć oplątana bluszczem

Bluszcz (...) Jako symbol nieśmiertelności i duszy, która nie umiera, sadzony był od czasów starożytnych w miejscach pochówków i wciąż jest bardzo często obecny na cmentarzach, a nawet w obrębie samych grobów jako roślina ozdobna, cmentarna. Oplatający rośliny i rzeźby, symbolizuje trwałą, wieczną pamięć o zmarłych. [źródło]

Zapraszam na wędrówkę po niezwykłym Muzeum Sztuki Cmentarnej we Wrocławiu. Od wielu lat, podróżując po świecie, zwiedzam cmentarze, ale takiego miejsca w życiu nie widziałam. Byłam tam grudniu 2014 r. kilka godzin, zrobiłam blisko 400 fotografii. Gdyby nie to, że zmrok zapadł wcześnie, zostałabym na dłużej. Przy okazji bardzo serdecznie dziękuję M. za wprowadzenie mnie w tak niezwykły świat.



Stary Cmentarz Żydowski od 1991 roku udostępniany jest zwiedzającym jako Muzeum Sztuki Cmentarnej. To jedyna na terenie Wrocławia zachowana nekropolia z przełomu XIX i XX wieku. To również oryginalny i niepowtarzalny zespół rzeźby nagrobnej i małej architektury, harmonijnie współistniejącej z właściwie utrzymaną i starannie pielęgnowaną zielenią. Wygląd nagrobków i grobowców uległ z biegiem lat stopniowym przemianom – od tradycyjnych, gęsto stawianych macew, aż po odważne w formie i monumentalne, rodzinne pomniki nagrobne. W tych ostatnich widać wpływy architektury niemal wszystkich okresów: od starożytności przez średniowiecze i secesję, aż do modernizmu. Bogata jest także zastosowana symbolika, zarówno świecka, jak i religijna. [źródło]













Nekropolia przy ul. Ślężnej jest miejscem wyjątkowym, przyciągającym uwagę wszystkich zwiedzających przede wszystkim piękną architekturą, bogatą symboliką, niezwykłym zdobnictwem macew i budowli nagrobnych (niektóre wzorowane są na styl mauretański czy egispki), z których wiele aż promieniuje majestatem. Jako miejsce pochówku wielu osób, których czyny znalazły swe miejsce na kartach historii, jest miejscem ważnym dla historyków. Czas tu nie płynie, zatrzymuje się w chwili przekroczenia bramy, co sprawia, iż zwiedzający zupełnie zatraca się w pięknie architektury tej nekropolii. [źródło]













Nekropolia charakteryzuje się, podobnie jak inne duże cmentarze w Niemczech, różnorodnością nagrobków. Mieści się ich tu ponad sześć tysięcy, a wśród nich wyróżnić można: obeliski, kolumny, sarkofagi, pomniki, grobowce w formie portyków, arkad, baldachimów, portali, kaplic - mauzoleów. Różnorodność przejawia się również w stylach nagrobków. W zależności od panujących w XIX-wiecznej sztuce trendów, przeważają elementy starożytne, renesansowe, barokowe i klasycystyczne. Cmentarz podzielony jest alejami. Do ciekawostek należą ozdobne kolumienki, pnie drzew oraz urny, w większości stele nagrobne. Niektóre grobowce mają wyszukane formy neogotyckie, neobarokowe, spotkać można ciekawe secesyjne czy inspirowane architekturą arabską.



   













Cmentarz nie jest typowym, tradycyjnym cmentarzem żydowskim, bardziej przypomina ewangelickie nekropolie. Niewiele można tu znaleźć typowej zwierzęco-roślinnej symboliki żydowskiej, są za to znaki lóż masońskich, narzędzia rzemieślnicze. Ponadto każdy grobowiec posiada donicę na kwiaty, co jest raczej niespotykane, gdyż Żydzi nie przynoszą kwiatów na groby. W inskrypcjach nagrobnych powszechne są cytaty z literatury niemieckiej (zwłaszcza Goethego), a nawet wersety z Nowego Testamentu. Napisy najczęściej są w języku niemieckim, rzadziej w hebrajskim, czasem i w polskim.[źródło]






P.S. Wiem, duuużo fotografii, ale cmentarz zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że mniej zdjęć się nie dało umieścić:) A ten bluszcz rośnie tam jak "opętany":)