Idę w górach cieszyć się życiem

Oddać dłoniom halnego włosy.
W szelest liści wsłuchać się pragnę
W odlatujących ptaków głosy.


Powyższe słowa pochodzą z pięknej piosenki turystycznej pt. "Lato z ptakami odchodzi" [sł. Jacek Rutkowski, muz. Adam Cichocki]. Utwór ma już 45 lat, a wciąż jest aktualny. Wiele osób go zna i nie jeden raz śpiewany był przy ognisku na pożegnanie lata - poniżej zamieściłam jedną z wersji. [źródło]


Od zawsze chciałam zobaczyć Bieszczady złotą polską jesienią. Byłam dawno temu w Wetlinie w listopadzie. Wszystko było już raczej brązowe. A ja lubię piękne, żółtorude liście. I lubię spełniać swoje marzenia. W ubiegłym tygodniu stwierdziłam, że nie ma na co czekać z ich realizacją. Od jutra będę chodzić po połoninach i cieszyć się życiem.
A tymczasem, gdzieś na Starym Mieście w Lublinie, siedzę sobie z blogowymi koleżankami, Kretowatą i Gosią.

Amarantowe złoto Inków

Złoto Inków i Azteków, skarb Indian, diabelskie ziele, zboże XXI wieku, amarantus, szarłat - wszystkie nazwy odpowiadają jednej i tej samej roślinie, której wielka plantacja znajduje się przy drodze, blisko mojego domu. Odkąd zobaczyłam to pole, zaczęłam się zastanawiać: "Po co komu tyle szarłatu?" Na początku myślałam, że może ktoś to uprawia z przeznaczeniem na kompozycje roślinne. Ale aż tyle? Wczoraj sfotografowałam uprawę i, zaintrygowana, zaczęłam szukać w sieci wiadomości na ten temat. Okazało się, że to bardzo cenna roślina, prawdziwy skarb:)

Gdy Indianie zabili papieskiego wysłannika i jego krwią przyprawili amarantusowe placki, konkwistadorzy spalili na stosach wszystek szarłat – „diabelskie ziele” i symbol pogaństwa. Tak odebrali Indianom ducha walki i mogli spokojnie zająć cały kraj. Dziś amarantus wrócił na pola i został okrzyknięty „zbożem XXI wieku”, ale na wszelki wypadek święci się jego uprawy…

 

Archeolodzy odnaleźli ślady upraw szarłatu na terenie Argentyny, Gwatemali, Peru, Boliwii, Meksyku i w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych. Był więc kiedyś popularnym składnikiem diety przedstawicieli wielkich kultur mezoamerykańskich: Inków, Majów oraz Azteków. Pierwsi jego hodowlę rozpoczęli ok. 4000 lat p.n.e. przodkowie Majów. Wiadomo, że obok kolb kukurydzy i fasoli stanowił później w ich państwie środek płatniczy. Wymienione produkty składano jako lenno władcom plemiennym. (...) Przyrządzano z niego zoale – rodzaj kleiku, tortille i napoje. Jadano też młode liście i pędy rośliny. Indianie używali ich jako warzywa i przyprawy. Indiańskie matki żuły liście amarantusa i w takiej postaci podawały je do jedzenia małym dzieciom. Szarłat stosowano także w ziołolecznictwie jako środek przeciwzapalny i moczopędny.


Ziarno amarantusa miało również znaczenie obrzędowe. Z jego mąki wypiekano placki, które w czasie pokoju spożywano z miodem, natomiast w okresie wojny ciasto z amarantusa mieszano z krwią jeńców wojennych, lepiono z niego figurki bóstw i składano w ofierze na ołtarzach. Indianie zwali amarantus „nieśmiertelnym”. Wojownicy, by zyskać nieśmiertelność, sławę i dodać sobie odwagi przed bitwą, przy dźwiękach bębnów spożywali placki z amarantusowego ciasta wymieszanego z ludzką krwią. Możemy się domyślić, co poczuli misjonarze, którzy przybyli wraz z konkwistadorami, by nawracać Indian, kiedy zetknęli się z podobnymi praktykami… Amarantus został przez nich wyklęty i okrzyknięty „diabelskim zielem”. Zaciekle zwalczano jego uprawę. Oczywiście doprowadziło to do buntu i jak głosi legenda, Indianie złapali pewnego razu mnicha, który był wysłannikiem samego papieża i przed bitwą upiekli rytualne placki z domieszką jego krwi. W odpowiedzi wściekli konkwistadorzy zniszczyli wszystkie pola obsadzone szarłatem. Wzdłuż andyjskich stoków stanęły wtedy miliony stosów, na których płonął szarłat niczym ciała czarownic i heretyków w Europie. Od tamtej pory uprawa, przechowywanie i spożywanie ziaren amarantusa były karane obcięciem ręki.

Powyższy tekst pochodzi ze strony Natura i ty. Warto tam zajrzeć i poczytać na temat cennych właściwości ziaren amarantusa. Są bardziej wartościowe od tradycyjnych zbóż. Mają same zalety:) Dziś nikt już nie obcina rąk za ich posiadanie, wręcz przeciwnie - szarłat stał się cenioną rośliną uprawną na całym świecie. Mimo że Polska leży tak daleko od ojczyzny amarantusa, istnieje u nas odpowiedni klimat do uprawy tej rośliny oraz piaszczyste gleby o alkalicznym odczynie (Lubelszczyzna i południowo-wschodnia część kraju). 

Choć szarłat uprawia się w Polsce od ponad 20 lat, jak do tej pory tylko w tym jednym miejscu widziałam go na własne oczy (oczywiście oprócz kilku krzaczków w przydomowych ogródkach). I pomyśleć, że roślina jest tak cenna i ma tak ciekawą, liczącą 6000 lat, historię. A poza tym - złoto Inków mam niemalże na wyciągnięcie ręki:) A jak ładnie wygląda takie pole jesienią:) Może posiać na wiosnę poletko szarłatu - tak na wszelki wypadek, gdyby miał się znowu stać środkiem płatniczym:)

Początek jesieni

Wybrałam się dziś na jesienny spacer. Padał deszcz, wiało tak mocno, że trudno było utrzymać parasolkę. Nawet polar nie chronił przed przenikliwym zimnem. Na nogach... cienkie tenisówki.
Teraz siedzę w domu w ciepłych bamboszkach. Mam nadzieję, że to tylko tak groźnie wygląda. Przecież będzie jeszcze złota polska jesień.
Mika poinformowała, że w Tatrach spadł dziś śnieg, a u Niej są tylko 4 stopnie ciepła. Brrr, zimno.

Nie tak dawno (klik) o tej samej porze roku wędrowałam Doliną Kościeliską i Doliną Tomanową na Chudą Przełączkę. Wtedy też, jak dzisiaj, w górach leżał świeży śnieg. Może zawsze pada na powitanie jesieni?
Lubię przeglądać stare fotografie. Z kubkiem gorącej herbaty w ręku mogę popatrzeć choćby na urokliwą polanę zwaną Wyżnią Kirą Miętusią. Przez najbliższych kilkadziesiąt lat nie będzie wygadała tak, jak na zdjęciu powyżej. Teraz po lewej stronie sterczą tam kikuty drzew (halny w grudniu 2013 r.).

                 

Lubię wędrować tym szlakiem, jest stosunkowo mało zatłoczony (oczywiście najpierw trzeba minąć tłum ludzi idących do schroniska na Hali Ornak). Na szczęście są takie okresy w roku, że nawet i Doliną Kościeliską mało kto chodzi. To marzec i listopad. W marcu nigdy nie byłam, ale w listopadzie wędrowałam kilkakrotnie po Tatrach - częściej można spotkać kozice niż człowieka. I bardzo dobrze - tak właśnie lubię. Człowiek ma wtedy wrażenie, że całe góry są jego.

Kiedyś w kwietniu wybrałam się na krokusy. Nocowałam wtedy w schronisku. Nawet nie dało się wejść do Doliny Tomanowej - metr śniegu i żadnej, nawet wąskiej, wydeptanej ścieżyny. No, cóż - od 1 grudnia do 31 maja szlak jest zamykany - pewnie z powodu jakiegoś niedźwiedzia, który potrzebuje zimowego spokoju, A może z powodu zagrożenia lawinowego? 
Dwa lata temu chciałam wejść na Tomanową Przełęcz, ale szlak został zlikwidowany. Tylko na mojej starej mapie jeszcze figuruje.

Mam także starszą mapę, na której jest szlak na Kominarski Wierch (i nie jest to mapa z 1901 roku). Orzeł przedni, który tam gniazduje, ma pierwszeństwo przed człowiekiem. Po tych mapach i szlakach, których już nie ma, można poznać, że trochę czasu upłynęło od mojego pierwszego górskiego wędrowania.
Zrobiło się tak jakoś nostalgicznie. Ot, jesień idzie, nie ma na to rady. Z doświadczenia jednak wiem, że nawet w listopadzie bywają dni, kiedy w górach jest piękna pogoda i można wędrować w bluzeczce z krótkim rękawem. I tego się trzymam.

Na dobry jesieni początek wszystkim Szanownym Czytelnikom bloga życzę wielu słonecznych i ciepłych dni.

Klasztor, w którym straszy

Zbliża się koniec lata... Niektórzy mają to szczęście, że korzystając z pięknej i słonecznej pogody są albo w najbliższym czasie będą w Bieszczadach:) Wszak te góry najpiękniejsze bywają jesienią:) Od wielu lat i ja chciałabym je zobaczyć o tej porze roku. Byłam zimą, wiosną, latem. Ba, nawet kiedyś wybrałam się w listopadzie, ale nigdy nie widziałam wrześniowych połonin. Patrząc na fotografie urzekających jesiennych gór, zamieszczone na zaprzyjaźnionych blogach, zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem mnie tam nie brakuje... Może powinnam właśnie w tym roku "wyskoczyć" na dwa dni do Wetliny...

A tymczasem, porządkując wspomnienia i fotografie z wakacyjnych wyjazdów, natknęłam się na magiczne miejsce godne polecenia. Jadąc w Bieszczady warto odwiedzić ruiny klasztoru Ojców Karmelitów Bosych w Zagórzu. Miałam tę przyjemność w lipcu 2014 r. Miejsce piękne, pełne uroku, owiane tajemnicą.
Wiele ciekawych informacji na ten temat zamieszczono na stronie Twoje Bieszczady - polecam:)
Do klasztoru prowadzi ścieżka, przy której stoją rzeźby aniołów oraz stacje drogi krzyżowej.

Już samo położenie ruin jest bardzo malownicze.



 

Z niedawno oddanej do użytku wieży widokowej można podziwiać piękną okolicę. 


                 

          

O historii klasztoru świadczą tablice informacyjne zawieszone na murach, jak i same mury.



 


Ruiny można zwiedzać od zewnątrz.

                  

Warto też wejść do środka.




Na ścianach zachowały się fragmenty dawnych malowideł.



 

Nad otoczeniem klasztoru czuwa figura Matki Boskiej Szkaplerznej.



Mimo tablic ostrzegających przed wejściem na teren ruin, zwiedziłam je bardzo dokładnie. Zrobiłam około 200 fotografii (trudno było wybrać kilka z nich, stąd aż tyle zdjęć w tym poście:) Nie zaglądałam tylko do lochów, gdyż...

O zagórskim Karmelu powstało wiele legend i opowieści. Według jednego z podań klasztor podpalił w r. 1822 ówczesny przeor Grzegorz Nieczuja, dawny żołnierz napoleoński. Bolał on nad osłabieniem karności zakonnej. Od płonącej głowni, którą zdesperowany przeor wrzucił do spichlerza, zajął się cały klasztor, a on sam zginął w płomieniach. Legenda głosi, że pośród ruin spotkać można widmo zakonnika w brązowym habicie. Niekiedy widzi się go, jak skuty łańcuchami, klęczy w ruinach kościoła. Kiedy indziej daje się zauważyć na dawnym dziedzińcu, trzymając w ręce zapaloną pochodnię.

Inna legenda opowiada o zjawie, jaką jest duch brata Leona. Podanie głosi, że niegdyś, nad ruinami kościoła pojawiały się duchy pogrzebanych przy klasztorze karmelitów i żołnierzy, jednak z upływem lat rozeszły się one po świecie. Został tyko jeden, samotny duch brata Leona, który budził przerażenie wśród ludzi. Widywano go nieraz, jak w poszukiwaniu towarzystwa zbliżał się do okolicznych domów.

Natomiast w legendzie o kamiennym rycerzu wykorzystano fakt, że w klasztorze mieszkało wielu uciekinierów, konfederatów barskich. Jednym z nich był pewien żołnierz, któremu po śmierci ufundowano w kościele epitafium z wyrzeźbionym rycerzem. W czasie pożaru świątyni w 1822 r. z pękniętej płyty epitafium uniósł się kamienny rycerz. Niekiedy jest on widywany nad klasztorem. Szczególnie podczas bezchmurnych księżycowych nocy, daje się słyszeć chrzęst jego żelaznej zbroi.

Powyższe oraz inne, równie ciekawe, legendy można poznać dokładnie przysłuchując się opowieściom w materiale filmowym. [źródło]


Warto wspomnieć, że w 2010 r. ukazała się  powieść Jakuba Czarnika pt. "Pan Samochodzik i klasztor w Zagórzu" poświęcona w całości zagórskiemu karmelowi i ukrytemu w nim skarbowi Trzech Mnichów. Zagadka ta wiąże się bezpośrednio z wydarzeniami, jakie miały tu miejsce podczas konfederacji barskiej. [źródło]

Gdyby ktoś nie lubił ani poszukiwania skarbów, ani straszenia przez pojawiające się wśród ruin zjawy, na koniec zamieszczam jeszcze zdjęcie żuczka odprawiającego swoje modły na jednym z gazów drogi krzyżowej prowadzącej do klasztoru. Przyznam się - żuczek jest specjalnie dla Kalipso:)