Ponieważ lubię materiały naturalne, choinki wykonuję najczęściej z siana (mam dostęp do sporych zapasów z nadbużańskich łąk) i ozdabiam tym, co "pod ręką" znajdę w kuchni. Wcześniej suszę plastry pomarańczy i limonek, kawałki skórki cytrusów nawlekam na nitkę i suszę jak grzyby lub zwijam w rulonik i przyszpilam wykałaczką. Dodaję '"czego nie żal": orzechy włoskie, anyż, goździki, kawałeczki kory cynamonowej, imbir, a nawet laski wanilii.
W tym roku spróbowałam pierwszy raz do wyrobu choinki użyć kory kokosowej. Efekt - może być, ale strasznie się podczas pracy kurzy.
Powyższe choinki wykonane są na stożkach z brystolu, ale zrobiłam też jedną na butelce (po
pokazie chciałam spróbować, czy robi się lepiej niż na stożku). Uwaga - butelka powinna być pękata u dołu, a wysmukła u góry, najlepiej po szampanie lub koniaku.
Po prawej stronie jest choinka z ubiegłego roku, która do tej pory ma się całkiem nieźle, tylko girlanda z igieł sosnowych lekko wyblakła. Takie choinki, oprócz wyglądu, mają jeszcze jedną zaletę, pachną tak, że w domu, chcąc nie chcąc, wyczuwa się atmosferę świąt przez długi okres przed i po świętach.
Powyższe wyroby są mojego autorstwa, ale w celu dopełnienia obrazu tego, co u mnie teraz zdobi mieszkanie, prezentuję moją ulubioną choineczkę w kształcie żaglowca. Dostałam ją w ubiegłym roku od A., która wie, co lubię najbardziej.